Nowe ataki na „Auschwitz albo Wielkie Alibi”

„Le Prolétaire”, 2001
Tekst jest częścią serii Wielkie Alibi
  1. Auschwitz albo Wielkie Alibi (1960)
  2. Zbrodnie wojenne, zbrodnie kapitału (1965)
  3. Rasa a klasa (1992)
  4. Dziecinny anty-antyfaszyzm (1980)
  5. „Auschwitz albo Wielkie Alibi”: Co negujemy, a co potwierdzamy (1996)
  6. Polemika z „Auschwitz albo Wielkie Alibi”: Krzyżowcy demokratycznego antyfaszyzmu w szturmie na marksizm (1997)
  7. Ponownie o „Auschwitz albo Wielkie Alibi”: Antymarksistowski „Mouvement Communiste” (1998)
  8. Nowe ataki na „Auschwitz albo Wielkie Alibi” (2001)

Część I

Nasza broszura Auschwitz albo Wielkie Alibi ponownie stała się celem ataków. W pierwszej części artykułu zajmiemy się organizacją antyfaszystowską Ras l’Front1. W drugiej zaś — niedawną książką opisującą rzekomo Dzieje negacjonizmu.

Podczas ostatnich obchodów Fête de Lutte Ouvrière2 Ras’l Front po raz kolejny zaatakował naszą broszurę i jej dystrybucję. Już w roku 1998 ta sama organizacja starała się podczas tego wydarzenia nastawić przeciwko nam trockistów z Jeunes Contre le Racisme en Europe (Młodzi Przeciw Rasizmowi w Europie): patrz nasz artykuł na ten temat w numerze 446 tego czasopisma (Auschwitz ou le grand alibi (suite); nieprzetłumaczony — przyp. tłum.). Rok później Ras l’Front wniósł u organizatorów o zakaz dystrybucji naszej broszury. Lutte Ouvrière, nie chcąc zajmować stanowiska w bardzo drażliwej kwestii, wywinęło się argumentem, że nie angażuje się w kontrolę polityczną tekstów i stanowisk bronionych na własną odpowiedzialność przez uczestniczące w jego wydarzeniu organizacje. W następstwie tej odmowy Ras l’Front zaczął przechwalać się, że zapobiegnie obecności tej strasznej broszury na własną rękę.

Tak oto na początku edycji tego wydarzenia z roku 1999 ci odważni antyfaszyści wysłali na nasze stoisko młodych ludzi, których zadaniem było robić zamieszanie. Następnie, po pospiesznej ucieczce tychże młodych ludzi, którzy, nie znając naszych stanowisk, nie byli w stanie poradzić sobie w dyskusji, przyszła kolej na próby zastraszania ze strony dwóch osiłków. Niestety, szerocy w barach mają najczęściej mózg pisklaka! Nie mogąc pozwolić swoim mięśniom przemówić z powodu niewielkiego tłumu, który uformował się za sprawą poprzedniej interwencji ich młodych przyjaciół, zmuszeni byli spróbować uargumentować swoją krytykę i uzasadnić swoją postawę. W obliczu tak wielkiego wyzwania pozostało im jedynie żałośnie się wycofać.

Prawdopodobnie przez to, że poparzył sobie w ubiegłym roku palce, Ras l’Front w tym roku nie próbował podejmować przeciwko nam działań bezpośrednich. W zamian zdecydował się zwiększyć nacisk w kwestii zakazu dystrybucji naszej broszury, rozdając własną ulotkę wzywającą „wszystkie organizacje i działaczy do zaapelowania do Lutte Ouvrière, by broszura ta nie była sprzedawana podczas wydarzenia”.

We wspomnianej ulotce, zatytułowanej Rewizjoniści na Fête de Lutte Ouvrière… Karol Marks, Wielkie Alibi?, czytamy:

Międzynarodowa Partia Komunistyczna od lat ma swoje stoisko na Fête de Lutte Ouvrière. Ta drobna grupka wywodzi się z ruchu założonego przez Amadeo Bordigę. Niezbyt aktywna, zdaje się poświęcać głównie wydawaniu tekstów [szefie, to podejrzane! co oni robią naprawdę?]. W roku 1960 nurt ten opublikował anonimowy [anonimowy? coraz bardziej to podejrzane!] artykuł w swym piśmie „Programme Communiste”: Auschwitz albo Wielkie Alibi. Wznowiony w formie broszury, jest on od lat w sprzedaży na Fête de Lutte Ouvrière.

Jednak ten tekst jest jednym z tekstów założycielskich tez rewizjonistycznych. W latach 70. był on rozpowszechniany w szczególności przez La Vieille Taupe (Stary kret) — księgarnię, a potem wydawnictwo będące siedzibą negacjonistów zagłady Żydów w czasie wojny [szefie, teraz ich mamy! La Vieille Taupe była jedną z najpopularniejszych lewicowych księgarni w Dzielnicy Łacińskiej, a 15 lat później stała się centrum negacjonistycznym; ergo: wszyscy ci, których prace były przez nią rozpowszechniane w tym pierwszym okresie jej istnienia, są negacjonistami — a jak tak nie jest, to zjem swoje kepi!3 Przy okazji szefie, ten cały Karol Marks — jego broszury też pewnie były w tej księgarni?].

Pomimo wielokrotnych apeli i protestów ze strony Ras l’Front Lutte Ouvrière za każdym razem odmawiało interwencji i zakazu sprzedaży [czyżby byli wspólnikami?], nie chcąc poddawać kontroli tego, co sprzedawane jest przez uczestników ich wydarzenia. Jednakże uważamy, że rewizjonistyczne kłamstwa nie należą do wewnętrznych debat skrajnej lewicy, a do innej logiki […].4

Po sprecyzowaniu, że „o ile dyskutujemy o rewizjonistach, analizując ich kłamstwa, rozkładając na czynniki ich argumentację, to odmawiamy dyskusji z nimi — nieważne, czy są skrajnie prawicowi, czy też, jak tutaj, ultralewicowi. Nie mamy im nic do powiedzenia i nie będziemy odnosić się do ich urojeń”5, ulotka Ras l’Front podejmuje jednak próbę odniesienia się do tego, co z wyprzedzeniem określa mianem naszych „rewizjonistycznych kłamstw”.

Ras l’Front Fałszerski

Naszym pierwszym rzekomym kłamstwem miałoby być zaprzeczenie „osobliwości” zagłady Żydów, a nawet wyśmiewanie się z niej, jeżeliby wierzyć cytatom przytoczonym przez ulotkę w celu wywołania wobec nas oburzenia: „Według autorów broszury, »jeśli robi się takie wielkie halo« (sic) z ludobójstwa […]. Zagłada Żydów byłaby więc »zasłoną dymną« […]”.

Ras l’Front stosuje praktykę fałszerstwa (którą staliniści rozwinęli do ekstremum) polegającą na cytowaniu fragmentów zdań wyrwanych z kontekstu.

W rzeczywistości wstęp do broszury wyraźnie wyjaśnia, dlaczego „robi się takie wielkie halo” nie z zagłady Żydów, co wkładają nam w usta fałszerze z Ras l’Front, a z wywiadu udzielonego w roku 1978 dla „L’Express” przez Darquiera de Pellepoix, byłego komisarza do spraw żydowskich: wywiad ten był pretekstem do inauguracji wielkiej kampanii propagandowej na rzecz burżuazyjnej demokracji, zagrożonej rzekomym odrodzeniem faszyzmu i antysemityzmu.

„Zasłona dymna”, o której mówiliśmy, to nie zagłada Żydów, jak twierdzą kłamcy z Ras l’Front, lecz: „Zasłona dymna obecnej kampanii” (tytuł akapitu ucięty przez naszych fałszerzy) — kampanii groteskowej i obłudnej, która służyła maskowaniu fali rasizmu, dyskryminacji, napadów i gróźb policyjnych wobec milionów pracujących imigrantów i ich rodzin. To wszystko stoi w naszym tekście jak byk i uczciwemu czytelnikowi nie sposób nas źle zrozumieć, nawet jeżeli jest liderem frontu głupoty6

Ras l’Front Negacjonistyczny

Nasi oskarżyciele zmuszeni byli jednak znacząco przesadzić, aby nasz grzech śmiertelny mógł ukazać się w całej swej okropności: „Nawet jeśli autorzy broszury nie negują ludobójstwa, to wciąż utrzymują, że jego osobliwość jest fikcją”. Faktycznie przeczymy, że „zbrodnie nazizmu są historycznie jedyne w swoim rodzaju” — jest to haniebne stwierdzenie Ras l’Front, przeciw któremu rzeczywistość tego kapitalistycznego świata ostatnich dekad przyniosła niestety nowe, zalane krwią przykłady ponad te przytoczone 20 lat temu we wstępie do broszury: wystarczy pomyśleć choćby o masakrze Tutsi w Rwandzie, przypominając sobie o zbrodniczej współodpowiedzialności francuskiego imperializmu w przygotowaniu tych mordów. Ale prawdą jest, że imperializm francuski jest demokracją w całym tego słowa znaczeniu. Mimo tego, jak stwierdza wielki myśliciel Vidal-Nauquet w swej pracy, z której ulotka przytacza pełne fragmenty: „Zbrodnia ta [zagłada Żydów] sama z siebie pogłębia dystans dzielący demokratę od faszysty. Bordygiści myślą jednak, że tak nie jest. Antysemityzmowi epoki imperialistycznej należy dać należne mu wytłumaczenie społeczno-gospodarcze”7.

W paru słowach myśliciel lewicy demokratycznej streścił całą kwestię: zbrodnia popełniona przeciw Żydom wystarczy do zasadniczego odróżnienia faszyzmu od demokracji (my mówimy: oto właśnie alibi tej drugiej), które nie są zatem dwiema różnymi formami tej samej rzeczywistości (dwiema formami politycznej dominacji klasy burżuazyjnej oraz kapitalizmu), lecz dwoma antagonistycznymi systemami, pomiędzy którymi istnieje wybór. Wszelkie próby wyjaśnienia materialistycznego zbrodni nazistowskich należy zatem odrzucić z całą stanowczością, ponieważ prowadzą one właśnie do zaniku tego jakościowego rozróżnienia demokracji, a tym samym zaniku uzasadnienia poparcia dla demokracji, pokazując, że korzenie tych zbrodni tkwią w systemie kapitalistycznym samym w sobie.

To jednak jeszcze nie wszystko; bo jeżeli rozumowanie demokratów ma się trzymać kupy, to unikalnego charakteru zbrodni nazistowskich nie wolno kwestionować: należy więc koniecznie sprawić, by ludzie zapomnieli, że burżuazyjni demokraci wspomogli, lub przynajmniej bez zmartwienia przyjęli, dojście Hitlera do władzy; że podczas wojny alianccy demokraci uparcie odmawiali przyjścia Żydom z pomocą8; że są zatem stroną co najmniej częściowo współodpowiedzialną za masakry. Należy oczyścić państwa demokratyczne ze wszystkich ich zbrodni, masakr, ludobójstw, zanegować je, lub przynajmniej je zbanalizować, zrelatywizować. Co zatem powiedzieć można o tych demokratach, poza tym, że oni sami również są, tak jak wszyscy ideolodzy burżuazji, autentycznymi negacjonistami?

Ras l’Front Zakłopotany

Drugim „kłamstwem”, o które oskarża nas Ras l’Front, jest stwierdzenie, że „w zagładzie nie było premedytacji”.

Zakładamy, iż czytelnik wie, że pytanie to dawno temu podzieliło burżuazyjnych historyków; niektórzy, nazywani „intencjonalistami”, utrzymywali, że Hitler i naziści od początku zamierzali dokonać zagłady na Żydach i że przez cały czas realizowali jedynie z góry założony plan z okresu Mein Kampf. Praktycznie żaden poważny historyk nie wyznaje dziś tej koncepcji. Mieliśmy już okazję przytaczać w tym kontekście niedawną pracę izraelskiego profesora — w żadnej mierze nie bordygisty ani marksisty — który stwierdza, że emigracja Żydów była głównym celem nazistowskiego reżimu do jesieni roku 1941 i że dopiero gdy okazała się niemożliwa, reżim zwrócił się ku ich zagładzie9. Następny kłamca?

Rzeczywiście sam Ras l’Front jest mocno zakłopotany w podtrzymywaniu tego, co określa jako „fakt uparty i dokuczliwy”; nieliczne dowody, które przytacza, obracają się w istocie przeciwko niemu: „Troska o produkcję będzie się stopniowo pojawiać (rok 1941: pierwsze porozumienie pomiędzy SS a niemieckim przemysłem, na przykład IG Farben, dotyczące wykorzystania zesłańców jako siły roboczej)”; „Ale Majdanek, a zwłaszcza Auschwitz, wielkie ośrodki przemysłowe, były dowodem, że eksterminacja może iść w parze z wyzyskiem pracy przymusowej: eliminacja słabych, starszych, kobiet, dzieci pozostawiła przy życiu jedynie siłę roboczą”. Najmniej, co można powiedzieć, to że wcielenie w życie tej sławetnej premedytacji zagłady, przeprowadzonej „według ustalonego naukowego planu i zgodnie z procedurą przemysłową”, bardzo się przedłuża, a jej realizacja jest dość chaotyczna (pierwsze deportacje Żydów sięgają roku 1938, podczas gdy według ulotki pierwsze masakry rozpoczęły się w pierwszym obozie dopiero trzy lata później, a w pozostałych ich początki były rozłożone w czasie aż do czerwca roku 1944).

Nie wiedząc, jak się z tych sprzeczności wyplątać, Ras l’Front kopiuje (a nuż coś to da!) — źle — fragment, w którym Vidal Naquet, w odpowiedzi na inną polemikę, wyjaśnia, że „system totalitarny […] nie jest organizmem funkcjonującym tylko i wyłącznie [sic!] pod przywództwem wodza. W nazistowskich Niemczech Gestapo, Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Ministerstwo do spraw Terytoriów Okupowanych, stanowiły odrębne klany, niemające ani tych samych interesów, ani tej samej polityki […]”. Uwaga Vidala-Naqueta nie jest błędna, poza tym tylko, że przytacza on jedynie kilka „klanów” aparatu państwowego, nie identyfikując przy tym decydujących interesów ekonomicznych, które w systemie demokratycznym, tak samo jak i w systemie totalitarnym, stoją u źródła tych różnych klanów i które w ostatecznym rozrachunku są prawdziwymi decydentami w zakresie działań państwa. W każdym razie wielkim bystrzakiem byłby ten, kto potrafiłby wyjaśnić, w jaki sposób ten fragment miałby udzielać wsparcia tezie o premedytacji zagłady Żydów przez nazistów…

Ras l’Front Obrony Kapitalizmu

Przejdźmy teraz do naszego trzeciego „kłamstwa”, którym jest przedstawienie „rzekomo »materialistycznego« i ekonomistycznego wyjaśnienia tego ludobójstwa”. Poniższe zdanie wyróżnimy tłustym drukiem, z braku możliwości ujęcia go w ramkę, gdyż w kilku słowach doskonale określa to, co radykalnie odróżnia marksizm od wszystkich ideologii, jakie by nie były:

Innymi słowy, według broszury korzeni ludobójstwa nie należy szukać w sferze idei, lecz w funkcjonowaniu kapitalistycznej gospodarki i w powodowanych przez nią patologiach.

Chociaż raz Ras l’Front doskonale zrozumiał, co mówimy! I natychmiast się zżyma:

Dobrze rozumiemy niebezpieczeństwo tej teorii. To [?] równoznaczne jest z negowaniem rasistowskiego i antysemickiego charakteru ludobójstwa, a tym samym jego wyjątkowego charakteru zbrodni przeciwko ludzkości. Zbagatelizowany jest rasizm, idee skrajnej prawicy i nienawiść do Żydów. Ludobójstwo nie jest w żaden sposób wyrazem ideologii. Ten argument jest zgubny. Nie chodzi tu o negowanie faktów, czyli zagłady, lecz rasistowskiego i antysemickiego wytłumaczenia ludobójstwa. Byłoby ono jedynie wynikiem funkcjonowania kapitalizmu, środkiem regulacji kapitalizmu. Żaden z tych argumentów nie trzyma się jednak kupy.10

Nie mamy wątpliwości, że drobnomieszczańscy demokraci z Ras l’Front doskonale pojęli, jak zapewniają, zagrożenie kryjące się w stanowisku szkodliwym do tego stopnia, że obarcza one winą za nazistowskie zbrodnie nie idee, nie ideologię, lecz sam kapitalizm: bo kapitalizm to system gospodarczy zapewniający im istnienie i status społeczny. To dlatego ogłaszają go niewinnym. Obawa przed prawdziwą walką z kapitalizmem, z jego funkcjonowaniem i z patologiami, których jest powodem — oto przyczyna, dla której wzywają tylko do walki z ideami, z ideologiami: ci idealistyczni antyfaszyści, jak wszyscy ideolodzy, są zwyczajnymi obrońcami kapitalizmu!

Antyfaszyzm a walka z kapitalizmem

Na koniec Ras l’Front wzywa do walki z faszyzmem, „poważnym zagrożeniem dla pracowników, kobiet, jak również dla wykluczonych, mniejszości [imigrantów…] i ruchu robotniczego. To są jego pierwsze ofiary”. My z kolei mamy kłamliwie wskazywać w antyfaszyzmie „pułapkę dla wszystkich walczących”: „Bo dalekosiężnym wnioskiem płynącym z tej teorii jest oczywiście to, że nie ma po co walczyć z faszyzmem, z ideami skrajnej prawicy. Faszyzm jako program [?] według niej nie istnieje, nie odpowiada żadnej konkretnej formie politycznej [?]. Naziści mieliby więc być jedynie »detalem« w historii kapitalizmu i imperializmu […]. Wszystkie te argumenty oznaczają w rzeczywistości trywializację tego okresu historii oraz kategorii politycznych [sic] stanowionych przez te reżimy”.

Wszystkie te argumenty są wymysłami Ras l’Front. Wyjaśnienie, że faszyzm jest jedną z form dominacji kapitału — formą otwartej dyktatury, bezwzględnej walki burżuazji przeciw proletariatowi — ewidentnie przecież nie oznacza, że nie ma po co z faszyzmem walczyć. Zwłaszcza jeżeli przez faszyzm nie rozumiemy jedynie „idei skrajnej prawicy”, ale także siły polityczne organizowane przez burżuazję celem ataku na organizacje proletariackie, przerywania strajków, terroryzowania robotników, we współpracy z legalnymi siłami represji. To jednak oznacza, że walka z faszyzmem nie może być prowadzona w celu utrzymania i utrwalenia innej formy dominacji kapitału — demokracji — oraz ramię w ramię z jej zwolennikami. Walka z faszyzmem, jeżeli ma nie być iluzoryczna, musi być walką z kapitalizmem i musi być prowadzona na bazie klasowej.

Antyfaszyzm demokratyczny, który przedstawia się jako walka wspólna wszystkim, to znaczy walka interklasowa w obronie demokratycznej formy państwa i reżimu burżuazyjnego, jest jak najbardziej śmiertelną pułapką dla walczących proletariuszy.

To właśnie dlatego, że my, w przeciwieństwie do Ras l’Front i im podobnych, nie trywializujemy tego, co reprezentował faszyzm (który nie był programem, a ruchem politycznym w służbie konserwacji społecznej), dlatego, że staramy się nie zapomnieć okropnych lekcji faszyzmu i walki z nim — to dlatego nie piejemy każdego ranka od 50 lat o faszystowskim niebezpieczeństwie oraz potępiamy tych, którzy przez ostatnich lat 15 starali się sprawić, by proletariusze jeszcze mocniej ugrzęźli w demokratyzmie, w imię walki — w większości wyborczej i „ideowej” — z Frontem Narodowym.

Nie, dziś dla pracujących, kobiet, wykluczonych, mniejszości itd. — powiedzmy: proletariuszy — głównym zagrożeniem nie jest faszyzm! To nie Front Narodowy deportuje proletariackich imigrantów, dokonuje zwolnień, atakuje emerytury, obniża płace realne, wzmacnia policję i tuszuje jej zbrodnie, lecz demokratyczni przyjaciele Ras l’Front!

Głównym zagrożeniem jest kapitalizm, jego demokratyczne państwo i siły polityczne, duże i małe, w rządzie i poza nim, parlamentarne i pozaparlamentarne, które stawiają sobie za zadanie służyć mu i zwodzić robotników! Głównym zagrożeniem jest trwanie kolaboracji klasowej, zasilanej wspólnym działaniem oportunizmu politycznego i związkowego oraz sieci kapilarnej demokratycznych instytucji, która paraliżuje proletariat i uniemożliwia mu skuteczne reagowanie na nieustanne nasilanie się jego wyzysku i narastające pogarszanie się jego sytuacji.

Ras l’Front i im podobne wnoszą swój wkład w utrzymanie tej duszącej kolaboracji klasowej, dążąc do utrzymania w działaniu starej pułapki demokratycznego antyfaszyzmu. Oto powód, dla którego walczą z tymi, którzy ten przekręt potępiają, i dla którego starają się nie dopuścić ich pozycji do obiegu. Za tym, co dziś może wydawać się zwykłą i mętną walką „idei”, kryją się w rzeczywistości pozycje klasowe nie do pogodzenia, których przeznaczeniem jest rychłe rozwiązanie ich konfliktu w otwartym starciu społecznym.

Wtedy wszyscy proletariusze zobaczą Ras l’Front po drugiej stronie barykady, u boku burżuazji, zjednoczonych wreszcie „faszystów” i „demokratów”…

Część II

W numerze 454 (lipiec–wrzesień 2000) tego pisma odpowiedzieliśmy na ataki Ras l’Front na naszą broszurę. Mniej więcej w tym samym czasie, gdy organizacja ta pisała swoją ulotkę, w księgarniach ukazała się książka Valérie Igounet Histoire du négationnisme en France (Dzieje negacjonizmu we Francji)11. Jest to komercyjna wersja pracy doktorskiej, a więc pracą akademicka mającą dawać wszelkie gwarancje powagi, obiektywizmu i rygoru naukowego, które charakteryzować mają szlachetną instytucję uniwersytecką. Nasza uczona profesor chwali się we wstępie celem swej pracy, którym jest

odkrycie historii i ewolucji negacjonizmu. Pozwala ona zrozumieć, dlaczego dawni działacze ultralewicy, do których zaliczali się najbardziej zagorzali obrońcy walki antykolonialnej, dali się uwieść dyskursowi antysemickiemu i byli w stanie dołączyć do neonazistowskiej skrajnej prawicy. Przedstawia francuski wyjątek w postaci afery Faurissona […]. Pokazuje prawdziwe ideologiczne znaczenie negacjonizmu [i jego wykorzystania przez Front Narodowy]. Wreszcie podważa ona metodę negowania polegającą na dezorientowaniu ludzi dobrej woli [itd.].

Valérie Igounet twierdzi zatem, że nie tylko pisze historię określonej koncepcji, którą woli nazywać „negacjonizmem” zamiast „rewizjonizmem”, gdyż opiera się ona na „ideologii, a nie na podejściu naukowym, czy nawet krytycznym”: koncepcji „negacji nazistowskiej polityki zagłady wobec Żydów europejskich” (co oznacza zarówno „negację woli zagłady ze strony III Rzeszy”, jak i „negację systematycznego, masowego i przemysłowego unicestwienia społeczności żydowskiej”), ale również tłumaczy rezonans tej koncepcji we Francji oraz pokazuje, gdzie leży jej sedno, ze szczególnym naciskiem na rolę „ultralewicy”.

Nie mamy tu zamiaru przeprowadzać szczegółowej krytyki tej pracy, pozbawionej wartości przypisywanej jej przez autorkę. W przeważającej części mamy do czynienia — jak to w wulgarnej historiografii burżuazyjnej z reguły bywa — z nieubłaganie powierzchowną, a zatem nużącą, historią paru osób12, niepozwalającą zrozumieć powodów istnienia i prawdziwego sedna idei czy stanowisk obieranych przez tych czy tamtych. Nie mówimy, że Igounet nie przedstawia wyjaśnienia negacjonizmu i nie wskazuje orientacji politycznych kierujących jej pracami. Chodzi o to — i to chcemy naświetlić — że funkcją tego wyjaśnienia i tych orientacji — które oczywiście nie są wyłączne tej jednej historyczce — jest nasilanie zasłony dymnej dominującej ideologii pod postacią fałszywej alternatywy: faszyzm kontra demokracja.

Mówiąc dokładniej, praca ta, pretendująca do miana podręcznika, ma za ukryty cel wykazanie istnienia przeciwnika demokracji, aktywnego w sposób niemalże nieprzerwany od końca wojny światowej i klęski nazistów: negacjonizmu jednoczącego we Francji skrajną prawicę i ultralewicę. Ataki na naszą broszurę i nasz ruch zajmują w niej istotne miejsce.

Obrona Izraela

Na tylnej stronie okładki książki możemy przeczytać, że „jeden z celów politycznych [negacjonizmu] szybko staje się jasny: we Francji, podobnie jak w innych krajach, w których negacjonizm się rozpowszechnił, chodzi o negację historycznych podstaw państwa Izrael”. We wstępie Igounet wyjaśnia: „Wywodzący się z czasów narodzin Izraela negacjonizm reprezentuje od samego początku realne kwestie ideologiczne”. To znaczy: „Negacjonizm ma do przekazania podstawowe przesłanie: Żydzi kłamali, by wzbudzić w Zachodzie poczucie winy, co miało pozwolić na utworzenie ich państwa”.

Mówiąc dokładniej, antysemityzm, antysyjonizm i antykomunizm stanowią „polityczne znaczenia negacjonizmu skrajnie prawicowego”. O ile negacjoniści ultralewicowi ze swej strony twierdzą, że walczą z iluzją „kontrastu między demokracjami a reżimami totalitarnymi”, to

dokładają wspólną im i skrajnej prawicy potyczkę do swej walki przeciw kłamstwu Kapitału: walkę z „syjonistycznym państwem imperialistycznym”. Kontekst międzynarodowy ma w tym potępieniu udział […] [Palestyńska Karta Narodowa z roku 1964 mająca za cel zniszczenie państwa Izrael; rezolucja ONZ z roku 1975 utożsamiająca syjonizm z rasizmem]. W imię antyimperializmu i antyrasizmu niektórzy określają się antysyjonistami i sprzeciwiają się „żydowskiemu nacjonalizmowi”, odrzucając całkiem pojęcie antysemityzmu. Negacjonistyczny rdzeń ultralewicy podąży tą ideologiczną ścieżką i będzie wyjaśniał, że sakralizacja Szoa skutkuje powstaniem nowego suwerennego państwa, Izrael, które od czasu swojego założenia używało ludobójstwa jako wymówki dla swych nadużyć. […] W niektórych przypadkach przejście od antysyjonizmu do antysemityzmu się urzeczywistni.

Więc to opozycja do państwa Izrael miałby według naszej historyczki być źródłem i podstawową przyczyną negacjonizmu; to antysyjonizm — sprzeciw wobec izraelskiego kolonializmu i ekspansjonizmu, którego syjonizm jest ideologią i programem — miałby tłumaczyć zbieżność między skrajną prawicą a tą ultralewicą.

Cóż my tu mamy innego, jeżeli nie starą, oklepaną tezę stronników państwa żydowskiego mówiącą, w celu dyskredytacji antysyjonizmu, że ten jest jedynie odmianą antysemityzmu? Igounet nie przedstawia nawet żadnych szkiców obrony tej tezy, którą zresztą sama — nie zdając sobie z tego sprawy — obala, pisząc w następnym zdaniu, że „[w]spółczesna propaganda negacjonistyczna uważa, że legitymizuje swój dyskurs poprzez ucieczkę do antysyjonizmu. […] Ten »antysyjonizm«, właściwy dwóm ideologiom [skrajnej prawicy i ultralewicy], podejmuje sprawę obrony Palestyńczyków, która staje się jego alibi, jego antyrasistowską pieczątką”. Innymi słowy, prawdziwy antysyjonizm, bez cudzysłowów, jest w istocie antyrasizmem — sprawą uzasadnioną — i z tego właśnie powodu niektórzy antysemici próbować by mieli się kamuflować jako jedna z jego odmian!13

Próbując podtrzymać swą tezę, Igounet zmuszona jest „zapomnieć”, że skrajna prawica cechuje się w znacznie większym stopniu antyarabskim rasizmem niż antysyjonizmem czy poparciem dla Palestyńczyków; zmuszona jest „zapomnieć”, że to ten antyarabski rasizm był siłą napędową rozwoju Frontu Narodowego, w szczególności pośród Pied-Noir14 — także tych żydowskich; „zapomnieć”, że Le Pen z dumą określał się „przyjacielem Izraela”, albo że w połowie lat 80. wiceprzewodniczącym grupy parlamentarnej Francja–Izrael był parlamentarzysta z ramienia Frontu Narodowego pochodzenia żydowskiego15.

Stworzenie państwa Izrael nie było wynikiem żadnego poczucia winy ze strony Zachodu (!) ani sakralizacji Szoa, bo to nie poczucia ani idee określają działania państw (a tym bardziej nie rządzą ich tworzeniem ani nie stanowią ich podstaw historycznych), lecz konkretne interesy materialne, czy to bezpośrednio gospodarcze, czy też polityczne. Powstanie Izraela odpowiadało potrzebom imperializmu: z jednej strony, w kontekście gigantycznych transferów ludności, których zwycięskie imperializmy dokonały w Europie po roku 1945 (wymuszone czystki etniczne, w których wyniku wysiedlono miliony osób), rozwiązało ono „kwestię żydowską” poprzez wyniesienie się ocalałej ludności na terytoria pozaeuropejskie (czego zachodnie imperializmy przed wojną nazistom odmówiły); z drugiej strony, tworząc na Bliskim Wschodzie państwo, które miało być w tym regionie, według zapewnień syjonistów, obrońcą imperialistycznych interesów16.

Jeśli ludność żydowska dobrowolnie napłynęła do Izraela, to nie dlatego, że została przekonana przez ideologię syjonistyczną, ani nawet nie powodu nazistowskiej męki, lecz zwyczajnie dlatego, że nie miała gdzie indziej się udać! Wiemy zresztą, że by ten przepływ przyspieszyć, syjonistyczni terroryści nie wahali się detonować bomb w synagogach celem zmuszenia Żydów z krajów arabskich do emigracji do Izraela. Niemniej ideologia odgrywa znaczącą rolę w mobilizacji jednostek, a burżuazja nie może się bez niej obejść. Dlatego też każda klasa panująca wykorzystuje wszelkie zasoby swoich instytucji (Kościoła, szkoły, mediów itp.) w celu opracowywania i stałego rozpowszechniania pośród wyzyskiwanych i w ogóle pośród całej ludności propagandy mającej na celu skłonienie ich do „spontanicznej” akceptacji i obrony ustalonego porządku. Oficjalna ideologia państwa izraelskiego opiera się oczywiście, poza religią, na nazistowskim ludobójstwie, na „sakralizacji Szoa”, z której czerpie nie tylko swoją legitymizację na scenie międzynarodowej, ale którą wykorzystuje przede wszystkim do scementowania wewnętrznego sojuszu między klasami, do zmuszenia ludności do akceptacji stanu permanentnej wojny i wszechobecnego militaryzmu. Z tego powodu obrońcy państwa izraelskiego — czy to ideolodzy, czy historycy (historycy burżuazji są zresztą zawsze ideologami) — nie chcą i nie mogą widzieć w rewizjach lub negacjach zagłady Żydów niczego poza groźnym atakiem na to państwo.

Antymaterializm i demokracja

Igounet poświęca kilka rozdziałów ultralewicowej grupie (skupionej wokół paryskiej księgarni La Vieille Taupe), która, jak twierdzi autorka, zmobilizowała się wokół negacjonizmu pod wyjątkowo szkodliwym wpływem „tez Amadeo Bordigi”17, a szczególnie jego odrzucenia antyfaszyzmu. Elementy te istotnie posunęły się tak daleko, że wznowiły i zaczęły sprzedawać na początku lat 70. nasz artykułu z roku 1960 Auschwitz albo Wielkie Alibi. A ta „broszura leży u źródła hipermaterialistycznej interpretacji ludobójstwa na Żydach i tym samym [sic] interpretacji relatywistycznej, którą zrobili z niej działacze La Vieille Taupe”18.

Jaki jest wobec tego według naszej historyczki dyskwalifikujący grzech tego tekstu? — Jego materializm:

Nie kwestionując realności ludobójstwa na Żydach, [uczniowie Amadeo Bordigi] przyjmują czysto materialistyczną koncepcję tego wydarzenia [o zgrozo!]: Kapitał jest przyczyną eliminacji Żydów. Zgładził naród żydowski, a następnie okrucieństwem tej zagłady uzasadnił II wojnę światową. Auschwitz jest więc jedynie alibi, użytecznym kapitalizmowi w uzasadnianiu swego wyzysku proletariatu. […] Kapitalizm jest jedynym odpowiedzialnym za śmierć Żydów. […] Ludobójstwo nie jest już przejawem antysemityzmu, lecz kalkulacji kapitału. Wola zagłady Hitlera, określona zaciekłością jego nienawiści do ludu żydowskiego, jest niewątpliwie zatajona, gdyż podkreślanie jej jest częścią mistyfikacji. Jedną z konsekwencji tej koncepcji jest to, że Auschwitz nie jest już uważane za zdarzenie niewyobrażalne [?] […]. System hitlerowski był niezrównany [sic] dzięki swej rasistowskiej, zaplanowanej zagładzie na skalę przemysłową. Analiza bordygistyczna celowo zataja ten potrójny charakter i oskarża zwycięskie siły II wojny światowej o wykorzystywanie całkowicie fikcyjnej, manichejskiej interpretacji ludobójstwa, zrodzonej w następstwie procesów norymberskich.

Jeśli konsekwencją naszej koncepcji jest to, że Auschwitz (to znaczy zagłada Żydów) nie jest zdarzeniem niewyobrażalnym (Igounet ma bez wątpienia na myśli: wyjątkowym, niezwykłym, bezprecedensowym itd.), to jak można w niej widzieć podstawę negacjonizmu, według którego mamy do czynienia właśnie z wydarzeniem niewyobrażalnym, nierealnym, fikcyjnym?

Zauważmy, że ostatni z postawionych nam zarzutów, z interesującym pojęciem „całkowicie fikcyjnej, manichejskiej interpretacji, zrodzonej w następstwie procesów norymberskich” włącznie, jest przez Igounet dorzucony dla potrzeb jej celu: w przeciwieństwie do nostalgii za faszyzmem, z którą historyczka bardzo by chciała nas powiązać, nasza analiza nie dąży do oczyszczenia imperializmu (niemieckiego), obwiniając inny („zwycięskie siły”) o wymyślenie całkowicie fikcyjnych zbrodni, ale do wyjaśnienia, że za te niestety zbyt realne zbrodnie odpowiada system kapitalistyczny; w przeciwieństwie do demokratów nasza analiza oskarża wszystkie imperializmy, faszystowskie i demokratyczne. I w tym właśnie sęk, co widzimy dalej: „Jako cement antyfaszyzmu, gdyż jest ucieleśnieniem absolutnego koszmaru, Auschwitz stanowi radykalny przełom w historii wieku XX i ustanawia nieredukowalne rozróżnienie pomiędzy demokracjami a reżimem nazistowskim. Trywializując Auschwitz tak redukcyjnym dyskursem, niektórzy ultralewicowcy stawiają na równi burżuazyjne demokracje i reżimy totalitarne”.

No i proszę! To właśnie Auschwitz dowodzi podstawowego rozróżnienia między demokracją a nazizmem, to Auschwitz jest, bez wątpienia, betonowym (albo cementowym) alibi demokracji!

Nasz tekst stara się obalić to alibi, z jednej strony na poziomie analizy teoretycznej, pokazując, że Auschwitz jest produktem kapitalistycznego sposobu produkcji, w którym faszyzm i demokracja są tylko dwoma wymiennymi sposobami sprawowania władzy przez burżuazję w zależności od ewolucji sytuacji polityczno-społecznej; z drugiej strony na poziomie faktów, przypominając — z pominięciem wielu innych masakr i ludobójstw dokonanych przez kapitalizm, w tym niedawno przez francuski — że zachodnie imperializmy demokratyczne z pełną świadomością pozostawiły Żydów (i innych) na pastwę nazistów, odmówiły ich przyjęcia, nie kiwnęły małym palcem, by ich uratować! Historyczka przeczytała naszą broszurę, przeczytała te strony. Ale ponieważ nie może ich zakwestionować, woli milczeć, woli ukrywać tę część historii, która wprawia ją w zakłopotanie: nieważne jak obładowani dyplomami uniwersyteckimi — a raczej tym bardziej, im są nimi obładowani — demokraci zobowiązani są do zniekształcania, do negowania historii w celu obrony systemu burżuazyjnego i ich miejsca w tym systemie.

Co więcej, zagrożenie jest poważniejsze, niż się wydaje — niepokoi się historyczka.

Ta interpretacja nie jest wyjątkiem w obrębie francuskiej skrajnej lewicy. W następstwie wojny sześciodniowej [wojny między Izraelem a Egiptem] przeczytać można było w prasie komunistycznej [sic! w rzeczywistości: na łamach „L’Humanité”19], [że] dyskryminacja rasowa, antysemityzm, są wynikiem reakcji wyzyskujących klas społecznych — a nie jednej czy drugiej ludności jako takiej […]. Masakry w Auschwitz, Buchenwaldzie itd. były dziełem faszyzmu, to znaczy najbardziej bestialskiej formy kapitalizmu. Przez długi czas marksizm unikał problemu rasizmu, analizując go z punktu widzenia ekonomicznego — walki klasowej — a nie historyczno-kulturowego [?]. To właśnie jest ewolucja, właściwa dyskursowi pewnej francuskiej skrajnej lewicy, której działacze La Vieille Taupe się podjęli [?]. W uznaniu Auschwitz za alibi niektórzy widzą gwarancję swojego ideologicznego przetrwania. W ich oczach kapitalizm ponosi pełną odpowiedzialność za II wojnę światową. Zminimalizował on, zakrył, stłumił swoje zbrodnie poprzez fikcyjne wprowadzenie komory gazowej do historii.

Według Igounet złem jest zatem marksizm — a przynajmniej będzie nim dopóki nie zrezygnuje z walki klasowej, to znaczy z bycia marksizmem — ponieważ obarcza kapitalizm całkowitą odpowiedzialnością za wojnę (zamiast obarczać nią jakiś naród, kulturę, złe idee lub niegodziwość przywódców, krótko mówiąc wszystko, byle nie ten system), marksizm, któremu w okresach antyizraelskich udaje się sobą zarazić nawet Francuską Partię Komunistyczną! Poprzez (fałszywe) obwinianie kapitalizmu o masakry i wojnę, „ten hiperracjonalistyczny [sic] dyskurs” miałby więc za zadanie gwarantować i legitymizować pozycje rewolucyjne, antykapitalistyczne, prowadząc jednocześnie do negacji komór gazowych, a więc do negacji niewyobrażalnych i niezrównanych zbrodni faszyzmu (rozumianego jako coś obcego kapitalizmowi).

Gdy tylko wykracza poza wąskie ramy prostej kroniki faktów i działań jednostek, by przedstawić ogólne wnioski polityczne, nasza historyczka w najmniejszym stopniu nie dba o uzasadnianie swych stwierdzeń czy swych interpretacji, będących burżuazyjno-demokratyczną propagandą w najbanalniejszej odmianie. Powód jest prosty: za pozorami obiektywności cała jej praca jest niczym innym jak wkładem, dosyć marnym, w utrwalenie panującej ideologii w służbie obrony kapitalizmu. No a przecież, jak sama przypomina, ideologia jest z definicji przeciwieństwem „podejścia naukowego, czy nawet krytycznego”. Oto powód, dla którego śmiertelnym wrogiem wszystkich ideologii i wszystkich ideologów jest materializm.

Perwersja „bordygizmu”

Valérie Igounet ocenia, że istnieje pewna francuska osobliwość, którą stanowi afera Faurissona: poparcie udzielone w latach 80. temu dosyć reakcyjnemu profesorowi, zaprzeczającemu istnieniu komór gazowych i szukającemu dla Hitlera wymówek we wrogim nastawieniu Żydów do jego osoby, przez elementy, które zdaniem autorki były pod wpływem „bordygizmu”. Członkowie burżuazji, historycy czy nie, nie mogą odmówić sobie uosabiania pozycji politycznych, ponieważ widzą w wydarzeniach tylko i wyłącznie działanie kilku wielkich osobistości, narzucających swą wszechpotężną wolę ludzkim stadom. „Tezy Bordigi” to nic innego jak prawdziwe stanowiska klasowe — stanowiska, które wykraczają poza konkretne jednostki w tym czy innym momencie historycznym je zajmujące. Ale sprawić, by to pojął historyk, jest ponad ludzkie siły!

Co do wyobrażenia, że ci negacjoniści są lub byli nam bardziej czy mniej bliscy, to jest ono obalone przez samych zainteresowanych. Tym, co — nie przez przypadek — uwiodło niektórych w sferach, z których pochodzą, w dużo większym stopniu było intelektualistyczne i antypartyjne odchylenie reprezentowane przez pismo „Invariance”, którego twórcy zerwali z naszą organizacją w połowie lat 60.20

Igounet uznaje z niechęcią, że w środowisku określanym przez nią jako ultralewica podniosło się parę głosów krytyki przeciw Faurissonowi i wspierającym go „grupkom” (głównie La Guerre Sociale). Odnośnie do tego pisze ona, że „krytyka Międzynarodowej Partii Komunistycznej [przeciw tym ostatnim] wymaga wyjaśnienia”21 i cytuje nawet parę zdań z artykułów „Le Prolétarie”, przyznając — trudno by inaczej — że nie miała tam miejsca „integracja tez faurysońskich”. Czyni to jednak w taki sposób, że nasza krytyka zdaje się sprowadzać do sprawiającego wrażenie abstrakcyjnego i pozbawionego większej wagi oskarżenia, że „La Guerre Sociale” jest równie antymaterialistyczne, co demokraci. W rzeczywistości, zamiast wyjaśnić nasze stanowisko, ona je ukrywa.

Żeby faktycznie wyjaśnić naszej krytykę, zacytujemy nieco szerzej jeden z rzeczonych artykułów. Mogłoby się wydawać, że został on napisany dokładnie po to, by z 20-letnim wyprzedzeniem obalić nienawistne bzdury naszej historyczki i całego bractwa demaskatorów „bordygizmu”. Chodzi o krytykę ulotki wspomnianej wyżej grupy, która, rzekomo walcząc z demokratycznym antyfaszyzmem, w istocie stawiała sprawę na opak:

[W] miejsce krytyki prawdziwej treści demokracji i wzniecania rewolty robotników przeciw wszystkim formom dominacji kapitalistycznej, zajmują się oni pokazywaniem, że faszyzm „nie jest gorszy” od demokracji, co w ostatecznym rozrachunku trywializuje wszelkie przejawy burżuazyjnego wyzysku i opresji. Zamiast postawić demokrację na ławie oskarżonych, nieomal usprawiedliwiają oni faszyzm i obwiniają demokratów o „zmyślanie” zbrodni popełnionych przez jawną dyktaturę burżuazji.

Powodem tego absurdu jest fakt, iż nawet jeżeli zdarza się im powielać marksistowskie sformułowania, ludzie ci są idealistami o tej samej antymaterialistycznej koncepcji historii, co wulgarni burżuazyjni demokraci. Stąd ich tępy, w żaden inny sposób niewytłumaczalny upór w negowaniu z całą stanowczością istnienia komór gazowych w obozach zagłady. Dlaczego upierają się przy tym aż tak, jakby to była dla nich kwestia pryncypialna?

Dla demokratycznego filistra zagłada Żydów jest ze swej natury okrucieństwem niewytłumaczalnym, „bezcelową zbrodnią” nazistowskich „potworów”. Nasi dzielni anarchiści i anarchizujący nie rozumieją więcej niż on, widzą fakty w ten sam sposób. A skoro te im przeszkadzają, to zaprzeczają, że w ogóle miały miejsce. […]

W rzeczywistości nikt nie musi „zmyślać” okrucieństw i trudno jest tu „wyolbrzymiać”: kapitalizm tworzy dużo więcej, niż byłaby to w stanie zrobić wyobraźnia. Najważniejsze, by wiedzieć, jaki się ma do tych okrucieństw stosunek. […]

Proletariat nie neguje realności tortur, masakr i zagład, nawet jeżeli nie tylko on bywa ich ofiarą. Nie zaprzecza niezliczonym okrucieństwom, których dopuszcza się burżuazja, ale ujawnia ich prawdziwą przyczynę, co — uwaga! — nie jest równoznaczne rozgrzeszaniu ich wykonawców. Okrucieństwa te nie pozostawiają go w żadnym stopniu obojętnym, lecz wzniecają jego nienawiść i jego wolę walki z nimi. Proletariat jest jednak w stanie na prawdę podjąć tę walkę, tylko stając na swym terenie klasowym, ze swą perspektywą klasową i swym orężem klasowym, nie wchodząc przy tym w układy z siłami, które za prawdziwy cel mają go sparaliżować i uczynić podległym burżuazyjnemu porządkowi.22

Widać jasno, że Igounet nie może wspominać o naszej analizie, która jest całkowicie jednoznaczna, bo gdyby to zrobiła, nie mogłaby nadal nas oskarżać. Nie mogłaby uciekać do przodu, stwierdzając, że „te parę krytyk nie może przesłaniać pociągu francuskiej ultra- i skrajnej lewicy do negacji zagłady Żydów”, pociągu, którego potwierdzenie chce ona dostrzec między innymi w naszej obecności i sprzedaży naszej broszury podczas wydarzeń Fête de Lutte Ouvrière pomimo protestów Ras l’Front23. W obliczu tak rażącej nieuczciwości czytelnik powinien docenić smaczek melancholicznych refleksji historyczki: „pierwsze krytyki marksistowskiej lewicy w odniesieniu do historii II wojny światowej mogłyby być bardziej skuteczne, gdyby tylko nie zostały wypaczone przez dwa systemy myślowe: bordygizm i negacjonizm”24.

Ktoś tu potrzebuje kopa w tyłek…

Negacjoniści — alibi demokratów

W jednej kwestii zgadzamy się z naszą oskarżycielką, która udaje, że wzdycha za marksizmem miłym, niewypaczonym przez materialistów przywiązanych do walki klasowej: faktycznie istnieje pewna „francuska osobliwość” (choć, prawdę mówiąc, jest ona całkiem względna). O ile w różnych krajach istnieją nieliczni negacjoniści (najwięcej w Stanach Zjednoczonych), to rzeczywiście wyłącznie we Francji, lub prawie wyłącznie, okresowo wysuwają się oni na pierwszy plan sceny medialnej; tylko we Francji prowokują głośne afery i tylko we Francji można na pisaniu grubych tomów na ich temat zrobić karierę.

Jeśli media regularnie skupiają się na negacjonistach, jeśli robią wokół nich wielkie zamieszanie, to bez wątpienia nie po to, aby ich pochwalać, tylko by hałaśliwie oburzać się na ich działalność. Dlatego, że są oni użyteczni dla francuskiej burżuazji, że wypełniają niezbędną funkcję dla jej systemu politycznego, do tego stopnia, że gdyby nie istnieli, trzeba by było ich wymyślić — a przy okazji, jako nurt stworzeni oni zostali właśnie przez te same media, które to przedstawiły ich opinii publicznej! Demokratyczny antyfaszyzm, ta międzyklasowa unia obrony formy państwa burżuazyjnego, zmuszająca proletariat do wyrzeczenia się swoich klasowych interesów i zaciągnięcia się na wojnę imperialistyczną, jest w swej istocie, po dziś dzień, podstawowym składnikiem oficjalnej ideologii we Francji.

Im bardziej jednak oddalamy się od czasów wojny i zanika pamięć o nazizmie, tym bardziej demokratyczny antyfaszyzm potrzebuje być reaktywowany przez okresowe kampanie opinii publicznej, mające skłonić ludzi do wiary w istnienie faszystowskiego zagrożenia i odrodzenia antysemityzmu. To właśnie miało miejsce, gdy artykuł Auschwitz albo Wielkie Alibi ukazał się w „Programme Communiste”; to miało miejsce, gdy po raz pierwszy opublikowano go w formie broszury (w tym drugim przypadku to publikacja przez „L’Express” wywiadu z byłym komisarzem do spraw żydowskich zapoczątkowała kampanię opinii publicznej). Od tego czasu te ideologiczne mobilizacje nabrały rozmachu pod pretekstem rosnącego poparcia dla Frontu Narodowego, do tego stopnia, że powstały organizacje, których jedynym celem jest szerzenie demokratycznego antyfaszyzmu (Ras l’Front).

Co więcej, i być może w tym właśnie tkwi francuska specyfika, ideologia ta jest wykorzystywana przez francuską burżuazję również w polityce zagranicznej, wobec odwiecznego rywala niemieckiego. Mit antyfaszystowskiej Francji i, w konsekwencji, mit „antynarodowego” charakteru reżimu Pétaina, został w spektakularnym stylu ponowiony podczas procesu Papona; skazany on został za współudział w ludobójstwie — współudział z Niemcami — ponieważ urzędnik francuski wysokiego szczebla z definicji nie może być oskarżony o ludobójstwo, gdyż byłoby to równoznaczne z uznaniem historycznej odpowiedzialności państwa francuskiego (i klasy panującej). Tylko Niemcy są wiecznie odpowiedzialne za tę zbrodnię bez przedawnienia i aby odkupić swoje winy, muszą wykazać się najwyższą dbałością o interesy cnotliwej Francji, niewinnej ofiary germańskiego barbarzyństwa.

Istotą powtarzających się demokratycznych kampanii przeciwko rzekomemu faszystowskiemu zagrożeniu, przeciwko odradzaniu się antysemityzmu, jest także trywializacja czy ukrywanie zjawiska szerzenia się, za sprawą instytucji burżuazyjnych, antyimigranckiego rasizmu oraz, bardziej ogólnie, ksenofobii i podziałów rasowych pomiędzy różnymi proletariuszami i członkami wyzyskiwanych mas: ten powszedni rasizm nie pojawia się w nagłówkach gazet — chyba że chodzi o potępienie gwałtownych reakcji młodych proletariuszy lub przekierowanie ewentualnej mobilizacji na nieszkodliwy grunt demokratyczny — ponieważ prowokując podziały, a tym samym paraliżując klasę robotniczą, jest on jednym z głównych filarów burżuazyjnej dominacji nad proletariatem.

W takiej sytuacji „negacjoniści” zaprzeczający zbrodniom nazistowskich Niemiec przychodzą w samą porę, by stanowić nowy dowód stale odradzającego się zagrożenia faszyzmem (i zagrożenia niemieckiego), które uzasadnia interklasową mobilizację w obronie francuskiej demokracji. Obecność u ich boku elementów „ultralewicowych”, które w bardzo mglisty sposób nawiązują do marksistowskiej krytyki demokratycznego antyfaszyzmu dokonanej przez nasz nurt, stanowi dodatkowy dar niebios dla ideologicznych psów stróżujących burżuazji.

Czy w istocie może istnieć lepsza okazja, by przekonać ludzi o zbieżności antydemokratycznych ekstremistów po obu stronach, o nieuchronnym upadku bezkompromisowego marksizmu w totalitarne zboczenia? Czy może istnieć lepsza okazja do przeprowadzenia prewencyjnej kampanii przeciw niezależności klasowej proletariatu, niezależności jego walki i jego organizacji?

Szoa-biznes

Jest jeszcze inny aspekt, rzucający szczególne światło na pracę Igounet: coś, co niektórzy historycy nazywają „Szoa biznesem”, biznesem ludobójstwa, który szczególnie aktywny jest w Stanach Zjednoczonych, ale istnieje również w Europie. Niedawne prace amerykańskie, których autorami nie są ani antysemiccy negacjoniści, ani zdeprawowani lekturą naszych publikacji marksiści, zbadały historię upamiętniania ludobójstwa na Żydach. Opierając się również na „nowych historykach” izraelskich, którzy opisują, jak przywódcy tegoż państwa „wykorzystali Szoa do umocnienia państwa żydowskiego”, pokazują, że pamięć o Holokauście jest „konstrukcją ideologiczną”25 oraz że na początku lat 70. powstało w Stanach Zjednoczonych „przedsiębiorstwo holokaust”, którego jednym z filarów jest wyjątkowy rzekomo charakter zagłady Żydów dokonanej przez nazistów.

Norman Finkelstein, syn ocalałych z warszawskiego getta, którego trudno zatem oskarżać o antysemityzm, twierdzi w swojej książce, że „miejsce ludobójstwa Żydów w dyskursie publicznym amerykańskich liderów żydowskich jest uwarunkowane historycznie: nie interesami ocalałych ofiar, a lojalnością wobec amerykańskiego rządu”26. Według niego:

Postawę tak pojmowanego holokaustu stanowią dwa centralne dogmaty: (1) Holokaust jest absolutnie wyjątkowym wydarzeniem historycznym; (2) Holokaust stanowi kulminacyjny punkt irracjonalnej, odwiecznej nienawiści […] wobec Żydów. […] wyjątkowość holokaustu jest niepodważalna; udowadnianie jej jest obowiązkiem, a negowanie równa się negowaniu całego holokaustu. […] Od twierdzenia o wyjątkowości holokaustu jest tylko krok do twierdzenia, że holokaustu nie da się pojąć rozumowo. Bo jeśli holokaust jest w historii zjawiskiem bezprecedensowym, to stoi ponad historią i nie można go pojmować historycznie. […] Z takiego punktu widzenia racjonalne próby zrozumienia holokaustu równają się jego negowaniu, ponieważ racjonalnie nie da się wyjaśnić jego wyjątkowości i „tajemnicy”.27

Pomaga nam to zrozumieć genezę ataków Igounet i innych (od Ras l’Front po Mouvement Communiste) na „hiperracjonalizm” naszej koncepcji, na nasze wysiłki w dążeniu do wyjaśnienia tych tragicznych wydarzeń w sposób materialistyczny oraz dziwacznych oskarżeń, że miałoby to prowadzić do tego, że Auschwitz nie byłoby już wydarzeniem „niewyobrażalnym”: są one tutejszym echem potężnej propagandy rozwiniętej tam.

Finkelstein nie waha się stwierdzić, że pojęcie „wyjątkowości holokaustu” jest „mistyfikacją”, „nieetyczną i jałową intelektualnie”, gdyż uniemożliwia, na przykład, poczynienie najmniejszego porównania pomiędzy Auschwitz a Hiroszimą, czy pomiędzy masakrą Żydów a masakrą Ormian. Koncepcja ta jest według niego podstawą prawdziwego biznesu (przemysłem, pisze), z którego nie tylko czerpią zyski sławni intelektualiści, stosujący autentyczny „intelektualny szwindel”, ale który przede wszystkim pozwala amerykańskim organizacjom żydowskim oddawać się prawdziwym „machinacjom”, by otrzymywać odszkodowania od różnych krajów i instytucji europejskich. Uzyskane w ten sposób kwoty są w większości zachowywane przez same organizacje zamiast być rozdzielane pośród rodzin ofiar (co nazywa „wyłudzeniem do kwadratu”).

Wreszcie, ideologiczna eksploatacja pamięci o ludobójstwie używana jest przez „jedną z największych militarnych potęg świata, która winna jest nagminnego łamania praw człowieka” — Izrael — do przedstawiania się jako państwo-ofiara.

Kwestionując wyjątkowość zagłady Żydów przez nazistów i uporczywie potępiając obłudne wykorzystanie i „sakralizację” tej masakry w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, autorzy ci — których prace wywołały wielki skandal, lecz nie zostały obalone — całkowicie podważają dwa filary ideologicznej konstrukcji naszej historyczki, a tym samym oskarżenie, jakie, wraz ze wszystkimi demokratami, wysuwa ona przeciwko nam i przeciwko marksizmowi.

Nie trzeba szukać daleko, żeby zobaczyć, jak wali się ostatni filar, a wraz z nim cała konstrukcja.

Załącznik: a co z komorami gazowymi?

Valérie Igounet publikuje w załączniku do swojej pracy pełen tekst wywiadu z pewnym J.C. Pressac’iem, z którego archiwów korzystała. Były negacjonista, początkowo współpracownik Faurissona, o jego błędzie przekonał się w toku swego dochodzenia. Następnie opublikował pracę techniczną, która została okrzyknięta przez prasę jako pierwszy niepodważalny dowód na istnienie komór gazowych w nazistowskich obozach. Badając plany obiektów Auschwitz, Pressac stwierdza jednak, że ich niepodważalne przekształcenie w zakłady śmierci zostało przeprowadzone już po ich wybudowaniu i uruchomieniu:

Pierwsze uzyskane wyniki są dwojakiego rodzaju. W odniesieniu do historii obozu pokazano, że krematoria zaplanowane zostały jako zwykłe obiekty sanitarne, a następnie przekształcone w ośrodki likwidacji „Żydów niezdolnych do pracy”, czyli kobiet, dzieci i osób starszych. […] Kryminalna transformacja została podjęta pod koniec listopada roku 1942.

Pressac stwierdza zatem brak śladu woli eksterminacyjnej, która charakteryzowałaby reżim nazistowski od momentu jego powstania (a nawet wcześniej, od czasu założenia NSDAP), ponieważ „zabójcze komory gazowe”, choć istniały (ich data uruchomienia jest różna w różnych obozach), były wynikiem modyfikacji poprzednich obiektów, przeznaczonych do innego celu (dezynfekcji). Rewiduje on również w dół szacunki dotyczące rzeczywistej liczby ofiar w obozach koncentracyjnych i stwierdza, że „mnożnik emocjonalny [szacunków wcześniejszych w porównaniu z rzeczywistością] waha się od dwóch do siedmiu, a średnio wynosi od czterech do pięciu”. Podsumowując wnioski z tej pracy, pisze:

Jeśli chodzi o zagładę Żydów, kilka podstawowych koncepcji musi być w pełni podjętych na nowo. Przedstawione dane liczbowe muszą zostać zweryfikowane od góry do dołu. Określenie „ludobójstwo” nie jest już adekwatne […]. Należy porzucić koncepcję systematycznej eksterminacji zaplanowanej od samego początku. Nastąpiła raczej stopniowa radykalizacja, narzucona przez wojnę, która sama w sobie zaostrzyła brutalny antysemityzm Hitlera i jego najbliższego otoczenia. Wymyślane i wdrażane były coraz to bardziej przymusowe, coraz to bardziej drastyczne środki, czego kulminacją była „masowa rzeź” w kwietniu roku 1942.28

Jeśli nie jest to w pewien sposób potwierdzeniem jednego z punktów, który kosztował nas oskarżenie o bycie u źródła negacjonizmu (fakt, że masakra Żydów nie była konsekwencją, zaplanowaną z dużym wyprzedzeniem, złych idei nazistów, a konsekwencją sytuacji, w której znalazł się niemiecki kapitalizm), to czym jest? A jeśli, z drugiej strony, nasi przeciwnicy oskarżają nas o rewizję oficjalnej historii poprzez stosowanie do niej marksistowskiego redukcjonizmu, który otwierać by miał drogę do negacji ludobójstwa, co powinni powiedzieć o samym Pressacu?

Prawdą jest jednak, że nie jest on marksistą, tylko konserwatywnym burżua: jego słowa są być może niepokojące, ale nie są niebezpieczne…


Ze wszystkich dyscyplin historia jest niewątpliwie tą, która najmniej może pretendować do bycia ponad społeczeństwem oraz jego klasowymi i państwowymi konfliktami, choćby dlatego, że nie może ograniczyć się do zbierania i zestawiania „suchych faktów”, lecz musi je porządkować i interpretować na podstawie bardzo precyzyjnej analizy. Marksizm, czyli materializm historyczny, jako jedyny może dokonać prawidłowej analizy wydarzeń, jako jedyny może przebić się przez mgłę ideologii, która zasłania i zniekształca przyczyny i znaczenie ludzkich działań w społeczeństwach podzielonych na wrogie klasy. Nie oznacza to, że jego rolą jest sprawić, by nad kłamstwami ideologii burżuazyjnej zatriumfowała prawda, ponieważ takiego triumfu nie spodziewamy się w następstwie zderzenia idei, lecz w wyniku konfrontacji klasowej doprowadzonej do ostatecznej konkluzji — obalenia państw burżuazyjnych i ustanowienia międzynarodowej dyktatury proletariatu, co jest niezbędnym krokiem w kierunku wykorzenienia kapitalizmu i otwarcia drogi do społeczeństwa komunistycznego. Jednak rozpraszając zasłonę dymną burżuazyjnej ideologii, marksizm pozwala proletariackiej awangardzie, zorganizowanej w swojej partii klasowej, prowadzić tę konfrontację, unikając wszelkich pułapek zastawionych przez wrogą klasę, dzięki lekcjom minionych bitew, wygranych i przegranych.

Polemika z barwnym szeregiem naszych przeciwników w tej kluczowej kwestii, która odwróciła uwagę ruchu komunistycznego — walki z faszyzmem i prawidłowego stosunku do burżuazyjnej demokracji — nie ma w sobie nic akademickiego ani literackiego: jest po prostu obroną kardynalnych stanowisk marksizmu, obroną absolutnej konieczności klasowej niezależności proletariatu, obroną antydemokratycznej pozycji walki proletariackiej. Polemika ta prowadzona jest dziś za pomocą ulotek, artykułów czy książek, a więc na płaszczyźnie, wydawałoby się, bezcielesnej, na płaszczyźnie samych idei. Nie dajmy się zwieść: jutro przeciwnik użyje oprócz środków „ideologicznych” i politycznych także tych bardziej „materialnych”, aby walczyć z marksistami i zapobiec „deprawacji” proletariuszy. Klasa robotnicza musiała będzie również zareagować za pomocą całej gamy dostępnych jej środków, nie cofając się przed użyciem siły, nie żałując „szczęśliwych” czasów, w których burżuazja wyzyskiwała i dominowała ją demokratycznie.

I to właśnie na tym gruncie, na gruncie otwartej siły, klasa przeciwko klasie, zadecyduje się ostatecznie wynik tej polemiki — i przyszłość ludzkości!

Przetłumaczono z Nouvelles attaques contre « Auschwitz ou le grand alibi », „Le Prolétaire”, nr 454, 456–457, 2000–01, wersja cyfrowa zamieszczona na sinistra.net.

  1. Nazwa tej grupy pochodzi od francuskiego wyrażenia ras-le-bol, oznaczającego „mieć czegoś po dziurki w nosie”: w tym przypadku chodzi o skrajnie prawicową partię Front Narodowy — przyp. Libri Incogniti.↩︎

  2. Fête de Lutte Ouvrière — coroczne wydarzenie kulturalno-polityczne organizowane przez francuską partię trockistów Lutte Ouvrière (Walka Robotnicza) — przyp. tłum.↩︎

  3. Kepi — nakrycie głowy kojarzone z francuskimi siłami porządkowymi — przyp. tłum.↩︎

  4. Ulotka „napisana przez działaczy Ras l’Front 18”. Wszystkie kolejne cytaty w pierwszej części tekstu pochodzą z tej ulotki, chyba że zaznaczono inaczej.↩︎

  5. Te intrygujące doprecyzowanie jest nieprzypadkowe: jego celem nie jest pozbawienie nas możliwości demokratycznej dyskusji, której nigdy nie zamierzaliśmy im proponować, ale zniechęcenie własnych działaczy, a także sympatyków Ras l’Front, do odnotowania naszych stanowisk i przedyskutowania ich, tak samo jak staliniści określali rewolucjonistów „hitlerowcami”, „faszystowskimi prowokatorami” itd., by zabronić z nimi wszelkiego kontaktu i uzasadnić szybkie odsunięcie ich na bok. Można tu przytoczyć dumną odpowiedź działacza Ras l’Front z paryskiego spotkania na pytanie, czy przeczytał broszurę, którą dopiero co potępił w swoim wystąpieniu: „nie czytam gównianej literatury!”.↩︎

  6. W oryginale do określenia osoby mało inteligentnej użyto wyrażenia bas du frontprzyp. tłum.↩︎

  7. Pierre Vidal-Naquet, Les assassins de la mémoire, Paryż 1995. Historyk specjalizujący się w dziejach starożytnej Grecji, Vidal-Naquet, będący również dyrektorem archiwum żydowskiego w Paryżu, jest znanym intelektualistą lewicowym.↩︎

  8. Broszura przytacza sprawę Joela Branda, który za zgodą Himmlera bezskutecznie próbował wstawić się u władz alianckich za ratowaniem Żydów (chodziło o negocjacje w sprawie wygnania miliona z nich). Vidal-Naquet próbuje relatywizować tę sprawę, postrzegając ją po prostu jako manewr szefa SS, który czuł, że wojna została przegrana. O ile nie podlega wątpliwości, że miał miejsce manewr, to tak samo nie podlega wątpliwości, że alianci chłodno odmówili przyjęcia najmniejszej części z tych Żydów! Odsyłamy do naszego artykułu w numerze 440 tego pisma, w którym opisane są inne podobne fakty obciążające różne „demokracje” (Polemika z „Auschwitz albo Wielkie Alibi”: Krzyżowcy demokratycznego antyfaszyzmu w szturmie na marksizm).↩︎

  9. Yehuda Bauer, Juifs à vendre?, Paryż 1996; cytowane w „Le Prolétaire”, nr 440 (zob. przyp. 10). Profesor dodaje również, podobnie jak nasza broszura, że nawet po rozpoczęciu masakry naziści byli w stanie zmienić swoją politykę i składali aliantom propozycje, według których Żydzi mieliby wyemigrować za coś w zamian; ale o ile Żydzi byli wystawieni przez nazistów na sprzedaż, to po drugiej stronie, w obozie państw demokratycznych, nikt ich nie chciał!↩︎

  10. Ulotka wysuwa następnie, w celu obalenia naszej analizy w kategoriach klasowych, następujące argumenty:

    1) „Większość [Żydów] była robotnikami albo pracownikami”.

    Odpowiedzieliśmy już na podobne stwierdzenie wysunięte przez grupę Mouvement Communiste, wykazując, że jest niezgodne z prawdą: zob. Ponownie o „Auschwitz albo Wielkie Alibi”: Antymarksistowski „Mouvement Communiste”.

    2) Cyganie, homoseksualiści i osoby niepełnosprawne nie należały do drobnomieszczaństwa, a i tak były prześladowane i mordowane.

    I to jest naszym zdaniem powód, dla którego wrogość wobec tych grup nigdy nie przybrała takiej skali, wagi społecznej i politycznej roli, jak antysemityzm. A poza tym, co w związku z tym ustaleniem mamy myśleć o tezie Ras l’Front, jakoby ideologia antysemicka grała wyłączną rolę w nazistowskich masakrach?

    3) Można by się zastanawiać, dlaczego wielki kapitał nie wykorzystał sytuacji i nie wyeliminował całego drobnomieszczaństwa (!).

    Cóż — po prostu dlatego, że wyeliminowanie całej burżuazji drobnej, zakładając, że byłoby to możliwe (kto by to zrobił?), pozostawiłoby burżuazję wielką samą sobie, bez żadnej warstwy buforowej między nią a proletariatem. Wielki kapitał potrzebował wykorzystać drobnomieszczaństwo — po tym, jak skierował jego gniew na idealnego kozła ofiarnego, żydowskiego konkurenta — jako oddział uderzeniowy przeciw zdezorientowanemu, ale nadal zorganizowanemu proletariatowi (by zmotywować tych rozwścieczonych drobnomieszczan udręczonych strachem przed deklasacją, jakimi byli nazistowscy bojownicy, walka klas, marksizm itp. potępione zostały jako wynalazki żydowskie); potem potrzebował wykorzystać je do przewodzenia ogólną mobilizacją — w gospodarce wojennej i podczas samej wojny — klasy robotniczej i mas pracujących w imię ojczyzny, a także ponad nią — bo Rzesza obejmowała kilka narodów — w imię niemieckiej rasy. To dlatego antysemityzm w czasie wojny nadal odgrywał rolę czynnika ideologicznej mobilizacji, która tak dobrze przysłużyła się wielkiemu kapitałowi w okresie wcześniejszym. Wojna została przez nazistowską machinę propagandową przedstawiona jako kluczowe działanie w obronie rasy niemieckiej przed wrogimi działaniami rasy żydowskiej: było to wyjaśnienie, które w pełni zadowalało bazę i kadry aparatu nazistowskiego.↩︎

  11. Valérie Igounet, Histoire du négationnisme en France, Paryż 2000.↩︎

  12. Igounet opisuje kilka „epok”, kilka pokoleń negacjonistów, odpowiadających kilku jednostkom: poczynając od autentycznych faszystów aż po profesora literatury Faurissona na początku lat 80., zahaczając w latach 50. o deportowanego dawnego członka ruchu oporu Rassiniera, ekssocjaldemokratę, potem libertarianina ocierającego się o środowiska skrajnej prawicy. Ważną część poświęca negacjonizmowi „ultralewicy”, którego źródło widzi w naszej broszurze i w naszej krytyce demokratycznego antyfaszyzmu.↩︎

  13. Autorka nie przedstawia żadnych dowodów na poparcie tezy, jakoby ultralewicowcy mieli twierdzić, że wynikiem (sic) sakralizacji Szoa jest powstanie nowego, suwerennego państwa (co byłoby ultragłupotą). Z drugiej strony, nikt nie może zaprzeczyć, że przywódcy izraelscy stale używali argumentu ludobójstwa, aby usprawiedliwiać swoje działania i zamykać usta krytykom.↩︎

  14. Pied-Noir (fran. dosł. Czarna Stopa) — niemuzułmański Francuz z Afryki Północnej — przyp. tłum.↩︎

  15. Nie ulega wątpliwości, że na skrajnej prawicy istnieje nurt antysemicki, ściśle powiązany z katolickim ruchem fundamentalistycznym i z nostalgią za petanizmem, który jednak nie ma już w żadnym stopniu takiego znaczenia, jakie miał niegdyś, ani znaczenia równego temu, jakie obecnie ma rasizm antyimigrancki. To właśnie ten tradycjonalistyczny nurt zwyciężył ostatecznie we Froncie Narodowym, doprowadzając w połowie lat 80. do odejścia z niego członków żydowskich.↩︎

  16. Syjonizm od początku swojego istnienia szukał imperialistycznego protektora, który pomógłby mu dopiąć celu (utworzyć państwo żydowskie). Nie wahał się nawet zawierać umów z nazistowskimi Niemcami, by ułatwić żydowską emigrację i przeniesienie żydowskiego kapitału do Palestyny w zamian za obietnicę zakupu niemieckich towarów (tzw. Umowa Haavara). Pomimo wrogości, m.in. ze strony Ministerstwa Spraw Zagranicznych obawiającego się komplikacji stosunków z Wielką Brytanią, umowa utrzymana była na polecenie samego Hitlera praktycznie aż do czasu wojny. Po szczegółowy opis zob. Y. Bauer, dz. cyt., s. 21–54.↩︎

  17. Anarchizująca, antyleninowska i antypartyjna grupa dyletantów z La Vieille Taupe nie mogła nie być zasadniczo wroga tym stanowiskom, nawet — szczególnie — jeżeli udawała, przez intelektualny snobizm, że interesowały ją pewne teksty osoby o nazwisku Bordiga. To zresztą pismo „Invariance” — odchylenie o korzeniach intelektualistycznych — powstałe w wyniku rozpadu partii w połowie lat 60. miało, zgodnie z ich własnymi słowami, w tym środowisku pewne wpływy.↩︎

  18. V. Igounet, dz. cyt., s. 188.↩︎

  19. „L’Humanité” (Ludzkość) — dziennik powiązany z Francuską Partią Komunistyczną — przyp. tłum.↩︎

  20. Według Igounet: „[…] Pierre Guillaume podkreślał znaczenie pisma »Invariance«, podejmując tezy Amadeo Bordigi. […] Identyfikują się z Bordigą w zasadniczej kwestii: odrzucenia antyfaszyzmu. […] Pierre Guillaume uważa Auschwitz albo Wielkie Alibi za tekst zasadniczy, tekst przedstawiający teoretyczny punkt widzenia interpretacji ludobójstwa jeszcze bardziej solidny niż ten Paula Rassiniera” (sic! Ten były członek ruchu oporu i socjaldemokratyczny parlamentarzysta, który przeszedł na anarchizm, od początku do końca obcy marksizmowi, nie był w stanie przedstawić żadnego teoretycznego punktu widzenia na żaden temat!). V. Igounet, dz. cyt., s. 186.

    W istocie, prawdziwą polityczną naturę, a zarazem elementarną wrogość tych ludzi do naszego nurtu, można łatwo wywnioskować ze świadectwa opisującego ich jako „trzewnych antybolszewików”. V. Igounet, dz. cyt., s. 184, przyp. 8. Po krytykę „Invariance” zob. Parę wyjaśnień na temat pewnych takich, co „przekraczają marksizm” (Mise au point à propos de certains «dépasseurs de marxisme»), „Programme Communiste”, nr 67, 1975 (nieprzetłumaczone).

    W dalszej części swojej pracy Igounet zalicza grupę taką jak PIC (Pour une Intervention Communiste, pol. Za interwencją komunistyczną), istniejącą w latach 80., kiedy publikowała broniący negacjonistycznych tez „La Jeune Taupe” (Młody Kret), do używających „zniekształcającego pryzmatu bordygizmu”, gdyż grupa ta krytykowała „demokracje »burżuazyjne i kapitalistyczne«”!… W tym przypadku mowa o anarchizującej grupie, która wyłoniła się z ICC (International Communist Current).↩︎

  21. V. Igounet, dz. cyt., s. 708.↩︎

  22. Dziecinny anty-antyfaszyzm, 1980, https://komunizm.netlify.app/teksty/dziecinny-anty-antyfaszyzm.↩︎

  23. Ujawnia ona swym czytelnikom, że „w roku 1998 na Fête de Lutte Ouvrière, na stoisku Międzynarodowej Partii Komunistycznej, rozprowadzane było Auschwitz albo Wielkie Alibi. Pomimo nalegań ze strony antyrasistowskiej organizacji Ras l’Front domagającej się wycofania tej pracy, kierownictwo festiwalu nie chciało interweniować”. Ras l’Front powiedziało jej, że broszura ta była w sprzedaży już „cztery lata temu”. V. Igounet, dz. cyt. s. 602. Na ten temat zob. Auschwitz ou le grand alibi (suite), dz. cyt. Możemy ją poinformować, że rozprowadzamy tę broszurę na tym wydarzeniu od ponad 20 lat…

    W ostatnim akapicie wniosków poświęconym międzynarodowemu rozwojowi negacjonizmu autorka powołuje się na przypadek Włoch, gdzie, podobnie jak we Francji, elementy „tendencji bordygistycznej” miałyby rozpowszechniać takie stanowiska. Precyzujemy więc, że wbrew temu, co pisze, wydawnictwo Graphos z Genui (będące na celowniku, jako że wydało po włosku książkę Garaudy’ego Les fondements de la politique extérieure d’Israël [Podstawy polityki zagranicznej Izraela]) nie jest prowadzone przez „starych przyjaciół Amadeo Bordigi”, ani też nie jest związane, zgodnie z naszą wiedzą, z Gruppo Comunista Internazionalista, powstałą z rozłamu w partii w roku 1965. Jest to wydawnictwo publikujące marginalne dzieła marginalnych autorów różnorodnego pochodzenia — w tym teksty Bordigi — na zasadach czysto komercyjnych.↩︎

  24. V. Igounet, dz. cyt., s. 309.↩︎

  25. Peter Novick, The Holocaust in American Life (Holokaust w amerykańskim życiu), cyt. za: Antoine de Gaudemar, Du devoir de mémoire au Shoah business, „Libération”, 15.02.2001. Według tego autora „udawanie, że Holokaust to amerykańska pamięć” jest moralnym nadużyciem, prowadzącym do „kurczenia się tych rodzajów odpowiedzialności, które spoczywają na Amerykanach wraz ze stawianiem przez nich czoła przeszłości, teraźniejszości i przyszłości”. Cyt. za: Norman G. Finkelstein, Przedsiębiorstwo holokaust, Warszawa 2001. Finkelstein nie tylko zwraca uwagę na to, że odniesienia do Holokaustu są wykorzystywane jako wymówka przez izraelskich przywódców, ale też podkreśla, że odniesienia do nazistowskich masakr podejmowane przez przywódców amerykańskich w celu szkalowania swoich przeciwników w danej chwili służą również im jako alibi do relatywizacji, kamuflażu lub negowania zbrodni i ludobójstw popełnionych przez Stany Zjednoczone czy ich sojuszników.↩︎

  26. Eric Hazan, Brouillage sur l’Holocauste, „Libération”, 8.03.2001.↩︎

  27. N.G. Finkelstein, dz. cyt. Prezentujący tę książkę zastrzega, że tez autora nie można zastosować do Francji, gdzie konieczny jest „obowiązek pamięci”, ze względu na wzrost antysemityzmu i rolę petanizmu (ten środek ostrożności nie zapobiegł podjęciu kroków prawnych przeciwko książce za „nawoływanie do nienawiści rasowej”!). W jednym z wywiadów autor precyzuje, że nie uważa tego „obowiązku pamięci” za absurdalny, ale — i to w zasadzie niweczy wszystko, co chciano, by powiedział — „pod warunkiem, że nie będziemy brali pod uwagę jedynie holokaustu nazistowskiego [czego właśnie chcieliby wszyscy nasi przeciwnicy] […]. Amerykańskie organizacje żydowskie przekształciły ten obowiązek pamięci w przemysł Holokaustu. Ukradły i splamiły to, co wydarzyło się w Europie”. Zob. A. de Gaudemar, art. cyt.↩︎

  28. V. Igounet, dz. cyt., s. 454 i 641. O ile prasa i historycy niemal jednogłośnie chwalili pracę Pressac’a, to najpierw zmuszony był on wydać ją w USA, by obejść powściągliwość pewnych francuskich notablów (takich jak prezes Centrum Dokumentacji Żydowskiej). Jego obrazoburcze wnioski kosztowały go w istocie oskarżenia przez niektórych o „moralne przewinienie” czy „niewidzialny rewizjonizm” i nawet Igounet uważa za bardziej rozsądne napisać, że jego stanowisko jest „niejednoznaczne”. Zob. tamże, s. 447–456.↩︎