Ideologia roku:

Tożsamość narodowa

„Marxistische Streit- und Zeitschrift” / Ruthless Criticism
Tekst jest częścią serii Narodowość
  1. Tożsamość narodowa
  2. Skoro już mowa o „nas” — nacjonalizm na przykładzie niepodległości Szkocji (2016)

„Tożsamość narodowa” to nazwa osobliwego uzasadnienia zobowiązania wobec ojczyzny. Opiera się ono na stwierdzeniu, że ludzie żyją i chcą żyć pod określonym narodowym nadzorem nie (tylko) wskutek zewnętrznego przymusu i nie (tylko) według politycznej kalkulacji teoretycznych albo praktycznych korzyści, ale dlatego, że należą do odrębnego typu ludzi, z którymi dzielą pewne cechy. Niezależnie od specyficznej i zmiennej woli politycznej obywatela istnieć miałby naturalny narodowy charakter, który nie tylko skłaniałby go do wiązania się z innymi podobnymi sobie, ale także do podporządkowania się takiej podobnej sobie — czyli „własnej”, narodowej — władzy politycznej.

„Tożsamość narodowa” jest zatem nowoczesną rasistowską formułą wyrażającą niepodważalność nacjonalizmu, dogmatem, który wprawdzie nie ma twardego dowodu, ale za to ma ku sobie parę poszlak. Miałyby one ilustrować istnienie pierwotnego, „przedpaństwowego” wspólnego mianownika, który czyniłby pewną liczbę ludzi narodem; nawet, i tym bardziej wtedy, gdy nie posiadają oni swojego narodowego państwa.

Poszlaka pierwsza: wspólny język

uwidacznia jednak natychmiast prostą procedurę reinterpretacji, za pomocą której te przykłady są dobierane: wspólne cechy wytworzone na skutek narzuconego interesu państwowego przedstawia się jako specyfiki przedpolityczne, które państwo zmuszone byłoby uwzględnić. Bo przecież język narodowy nie jest naturalną ewolucją pierwotnych dialektów, a sztucznym wytworem politycznej władzy. Może być to język literacki, narzucony jako jednolity na obszarze zasięgu władzy, albo może być to język urzędowy, wdrożony jako środek komunikacji służbowej i handlowej, wybrany bez oglądania się na przypadkowe idiomy lokalne.

Ponadto nasuwa się pytanie, jaką „tożsamość” miałoby to wytworzyć. Nie ma ani jednego wspólnego interesu, który mógłby wynikać ze wspólnego języka dla tych, którzy się nim posługują. To, czy mają oni te same przekonania i cele, nie ma nic wspólnego z ich językiem, gdyż język dostępny jest bez rozróżnienia dla każdego, kto go opanuje, do wyrażania w nim swoich myśli. Stwierdzenie, jakoby — odwrotnie — w obliczu wspólnoty języka wszystkie kontrasty i różnice stawały się nieistotne, jest wielkim szwindlem, wiarygodnym jedynie dla tych, którzy domagają się, by obok „tożsamości narodowej” wszystkie pozostałe interesy pozostały uciszone!

Poszlaka druga: wspólna kultura

ma podobny haczyk. Jeśli dzieła sztuki uznawane są za dobra narodowe, to nie może to brać się ani z tych tworów kultury samych w sobie — wszak nuty i rymy nie noszą narodowych barw — ani też z faktu, że się wszystkim podobają — osądy dotyczące gustu są, jak wiadomo, subiektywne i nie zależą od pochodzenia danego dzieła. To, że sztuka, która przecież ma być zawsze wyrazem najindywidualniejszej indywidualności, jest tymczasem traktowana jako własność zbiorowa, zawdzięcza się — po raz kolejny — jedynie interesowi państwowemu. Uzurpując sobie produkty duchowe, władza państwowa chce bowiem sama w tym, co duchowe uczestniczyć i celebrować tam samą siebie. Dlatego też dba o to, by lud znał, przynajmniej z nazwiska, „swoich” poetów i myślicieli. Zaprawia go do postrzegania historii sztuki przez pryzmat narodowy i uczy na pamięć „wielkich dzieł” jako przedmiotów narodowej dumy — nawet, i zwłaszcza tych, którzy skłonności artystycznych nie mają albo zaspokajają swe potrzeby rozrywkowe w inny sposób.

Poszlaka trzecia: wspólna historia

jest jeszcze mniejszym powodem do miłowania ojczyzny. Kiedy ktoś powołuje się na nią jako na spoiwo jednoczące, nie ma w każdym razie na myśli dawnych manewrów przedpaństwowych łowców-zbieraczy, tylko dokonania polityczne, którymi może się poszczycić obecne państwo i jego prawni poprzednicy, i których osiąganie było z reguły historią wielkich i małych rzezi kosztujących politycznych przodków dzisiejszych poddanych życie i zdrowie. Ludność obecna za to ma nie postrzegać tej historii jako szkodliwego dla niej błędu, ale jako fundament swojego wspólnego losu. Można być z niej dumnym albo się jej wstydzić — ale, tak czy inaczej, trzeba o niej myśleć jako o rzeczy bezwarunkowo wspólnej, przewidującej narodowe prawa i obowiązki całkowicie niezależnie od wszelkich interesów indywidualnych.

Co to oznacza w każdym przypadku, określa już sama polityka. Czy chodzi o nakazy i stosunki wewnętrzne, czy też o roszczenia polityki zagranicznej wobec zasobów innych państw narodowych: naród musi rozumieć polityczne przedsięwzięcia jego rządów jako sprawy narodowe i się z nimi utożsamiać. W tym celu zawsze niezbędne jest, by zapomnieć o drobnym kontraście pomiędzy górą a dołem, władcą a poddanym, państwem a obywatelem.

Jeśli członkom narodu się to uda, wtedy ich państwo będzie mogło się do nich odwoływać jako ich nadrzędny zleceniodawca. Wymagane posłuszeństwo nie będzie się już wtedy jawić jako poddanie się władzy, ale jako wyraz narodowej woli. A im większe są narodowe zadania, tym bardziej pomocne jest wyobrażenie woli narodu, która jest drugą naturą obywatela, czy on tego całkiem wyraźnie chce, czy nie — jest właśnie „tożsamością narodową” legitymizującą autorytet jego państwa. A parę wspólnych cech służących za poszlaki potwierdzające tę ideologię zawsze się przecież znajdzie.

1

Własności, które zazwyczaj podawane są jako te, które grupę ludzi czynią „ludem” w sensie politycznym, czynią narodem, są oczywiście śmieszne i łatwe do odrzucenia: język, kultura, historia, historia kultury. Błąd nietrudno tu wskazać: przyczyna i skutek zamienione są miejscami. Następstwo faktu, że ludzie żyją wewnątrz tego samego porządku politycznego, ogłasza się powodem, dla którego ich właściwe miejsce jest razem wewnątrz jednego porządku politycznego. Skutek ich wspólnego podporządkowania jednej politycznej sile ogłasza się przyczyną ich spójności, ich więzi, jako lud.

2

Jednocześnie ideologia ta, istniejąca dla uzasadnienia przynależności narodowej i uczuć patriotycznych, ukazuje, jakże osobliwą zbiorowością jest „lud” bądź „naród” oraz jak wymagające roszczenie czyni tym samym państwo wobec swoich poddanych:

To, co łączy ludzi jednego narodu, nie ma, zdaje się — według tej ideologii — niczego wspólnego z ich interesami. Zamiast tego mają ich łączyć rzeczy poprzedzające ich interesy i przekonania, rzeczy będące poza kontrolą ich woli: jestem Amerykaninem, Niemcem itd. A jednak dokładnie te cechy, których nie jestem w stanie kontrolować swą wolą, mają być rzekomo mojej woli definiującą charakterystyką, mają być podstawą moich preferencji i przekonań. Bo nie chodzi o to, że ludzie po prostu mają paszport i są zaszufladkowani do poszczególnego narodu — przeciwnie, stwierdza się, że posiadają narodową tożsamość. I ta tożsamość ma decydować o tym, jak widzą świat: jestem za Ameryką, bo jestem Amerykaninem.

3

I jest w tej ideologii pewna cząstka prawdy: spójność ludzi jako „lud” czy „naród” naprawdę nie jest efektem ich wolnego wyboru i naprawdę wykracza poza ich interesy i preferencje. Ludzie są różni i w wielu przypadkach mają interesy antagonistyczne. Rzeczywiście trzeba je odsunąć na bok, by być w stanie pojąć wspólność ludności jako naród. Fakt, że taka abstrakcja jest konieczna, by pojąć, co czyni ludność ludem, jest również dowodem na to, że wspólność ta nie bierze się od samych ludzi, a jest im narzucona.

To, że ta narzucona tożsamość ma być rzekomo decydującym elementem ich własnej woli, charakteryzuje czynione wobec ludzi wymagające roszczenie. Staje się ono jasno dostrzegalne najpóźniej wtedy, gdy ktoś nie wykazuje żadnego zainteresowania sprawą narodową — nawet w najbardziej błahej materii (jak igrzyska olimpijskie itp.) — albo wręcz ją odrzuca. Jeśli odważysz się coś takiego zrobić, inni nie próbują zazwyczaj podawać argumentów za narodem i jego świetnością, a zamiast tego wzywają cię nie tylko do wzięcia strony narodu, ale nawet do bycia wobec niego stronniczym: „przecież jesteś Amerykaninem!”.

4

Własności przedstawiane zazwyczaj jako czyniące ludzi narodem nie są zatem jedynie błędami teoretycznymi. Z pewnością, nonsensem jest utrzymywanie, jakoby wspólność ludzi jako narodu była rzeczą naturalną, była cechującą ludzi naturalną własnością. Z drugiej jednak strony, ten nonsens jest całkowicie adekwatnym wyrazem żądania, które siła polityczna czyni wobec swoich poddanych. Bo państwo narodowe nie podporządkowuje po prostu ludzi swojej władzy, nie czyni ich tylko swoimi poddanymi. Chce raczej, by to poddaństwo było przez ludzi pojmowane jako wyraz i konsekwencja ich własnej natury: „natury” czy to kulturalnej, czy historycznej. Państwo w ten sposób „zapuszcza korzenie” w woli swych poddanych do tego stopnia, że nie są oni nawet w stanie nie być za państwem i za jego sukcesami. Oto jak wszechogarniające jest roszczenie państwa narodowego wobec jego ludności.

Przetłumaczono z Nationale Identität, „Marxistische Streit- und Zeitschrift”, nr 3/1990, wersja cyfrowa zamieszczona na msz.gegenstandpunkt.com (pierwsza część tekstu) oraz National Identity, Ruthless Criticism, http://ruthlesscriticism.com/identity.htm (druga część tekstu).