Kolejny sposób na (nie)krytykowanie kapitalizmu:

Zysk: dobry — nadmiar zysku: zły

GegenStandpunkt, 2012

Odkąd istnieje kapitalizm, istnieje również wiele niezadowolenia z kapitalizmu — dziś, na przykład, w ATTAC (Obywatelskiej Inicjatywie Opodatkowania Obrotu Kapitałowego), u zwolenników bezwarunkowego dochodu podstawowego, u „oburzonych” z różnych państw europejskich, czy też u uczestników ruchu Occupy. Ruchy te krytykują kapitalizm za jego „ekscesy”, które przecież wołają o pomstę do nieba. Nie sposób jest nie dostrzec, że nieustannie rosnące bogactwo jednych istnieje naprzeciw równie rosnącego ubóstwa innych. Nie sposób nie dostrzec też ciągłej niepewności warunków bytowych, która dla wielu ludzi oznacza, że już pojedyncza niefortunna okoliczność — zwolnienie z pracy, choroba, załamanie nerwowe, dramat rodzinny, niewłaściwy zakup, posłuchanie złej rady — staje się osobistą katastrofą. Piętnowane są także ogólnospołeczne konsekwencje kapitalizmu. Na świecie coraz bardziej szerzy się głód i inne nieszczęścia, mamy do czynienia z postępującą dewastacją środowiska naturalnego, i wreszcie: z ogromem wojen, małych i dużych.

Samemu kapitalizmowi jednak nic to nie przeszkadza. Rośnie i rośnie. Jemu te wszystkie katastrofy na dłuższą metę nie zaszkodziły. Przeciwnie, utwierdził się jako — jak to z podziwem mówią — „najlepsza forma gospodarcza” i w międzyczasie opanował całą planetę.

W centrum tej formy gospodarczej znajduje się zysk. Cała działalność gospodarcza oparta w niej jest na wykładaniu kapitału; a ci, którzy to robią — kapitaliści, zwani też „gospodarką” — robią to z zamiarem i w oczekiwaniu, że ich kapitał wróci do nich pomnożony, czyli właśnie z zyskiem. Jeśli nie widzą zysku na horyzoncie, to nie wykładają kapitału. Tej podstawowej zasady kapitalistycznej gospodarki krytycy, krzątający się w szerokim spektrum od ATTAC do Occupy, nie kwestionują. W pełnym poszanowaniu reguł ekonomicznych również oni postrzegają zysk jako niezbędny instrument gospodarczy. Oczywiście muszą istnieć przedsiębiorcy, którzy tworzą produkcję, branżę usługową, albo nawet banki; a skoro to robią, to mają również prawo czerpać z tego osobistą korzyść. Przedsiębiorcy ci produkują tym samym — co nie każdy potrafi — rzeczy, których „my wszyscy” potrzebujemy; a żeby mogło to trwać i żeby można było produkować coraz więcej, słuszne i sensowne jest, by zaangażowany kapitał powracał z zyskiem. W ten sposób zapewniona jest produkcja dóbr, a także jej rozrost, ponieważ z zysku opłacane są również inwestycje. W istocie — mówią ci krytycy — zysk ma gospodarczą funkcję, mianowicie umożliwia ludzkości coraz to lepsze życie. Dlatego też dewiza amerykańskiego ruchu Occupy brzmi: „People over profit” (Ludzie ponad zysk). Oznacza to, że lud oczekuje, by zysk mu służył; a nie oznacza: People against profit (Ludzie przeciwko zyskowi).

A jednak ci krytycy sami ubolewają nad powszednimi zjawiskami kapitalizmu, które są wręcz przeciwieństwem coraz lepszego życia. To wzbudza co do zysku wątpliwości: czy rzeczywiście wypełnia on przypisywaną mu użyteczną funkcję? Wątpliwości te nie idą oczywiście tak daleko, by chciano znieść sam zysk. Szeroko dziś popularna krytyka polega natomiast na oskarżaniu zysku o wynaturzenie. Obiekt ubolewań określa się jako „ekscesy” i tym samym bez najmniejszego zbadania sprawy decyduje się, by postrzegać go jako odchylenie od czegoś, co w swej istocie jest dobrą zasadą. Czerpiący zyski mieliby nie baczyć na swą ekonomiczną powinność, lecz myśleć tylko o sobie samych; w rezultacie, przez „przesadę”, „brak pohamowania”, „chciwość”, mieliby zniekształcać, psuć, nadużywać rzeczy w swej istocie dobrej, wypaczając ją wbrew jej rzeczywistemu przeznaczeniu — tak że kapitalizm nie byłby już nawet kapitalizmem, a zamieniłby się w „turbokapitalizm”. I to stąd — twierdzą ci krytycy — biorą się te wszystkie skandaliczne „ekscesy”. Z tego wynika, że postrzegają oni swoje zadanie w tym, by poniekąd przywrócić zysk do jego użytecznej funkcji, czyli w istocie obciążyć oskarżeniem i utemperować tych, którzy robią zysk „bez pohamowania”.

To możni tego świata sieją nieszczęście:

  • szefowie korporacji chcą ciągłych fuzji i powiększania ich wartości giełdowej, a powinni zaprzestać pogoni za fetyszem „wielkości”;

  • kapitaliści finansowi tworzą w swej „chciwości” „piramidy finansowe” i „bańki pieniężne”, a powinni przestać wpatrywać się w fetysz „pieniądza” i zamiast tego oddać się z powrotem w służbę uczciwego zysku;

  • najważniejsze państwa wspierają w swej błędnej wierze w „model neoliberalny” te katastrofalne procesy, o ile nawet same ich nie zapoczątkowały; a powinny wyrzec się swojego fetyszu „pełnej wolności dla kapitału”.

To kiepski żart: wszystkie liczące się podmioty — kapitał przemysłowy i handlowy, sektor finansowy, państwa — oskarża się o to, że uległy zbiorowemu urojeniu. Jeśli jest to tak wszechogarniające zjawisko, to może pora, by do niektórych dotarło, że nie jest to żadne urojenie, tylko kapitalistyczna rzeczywistość. Rzeczywistość nieodróżniająca żadnego dobrego zysku od zysku „przesadzonego”, „rozpasanego”, „wynaturzonego”. Twórców tej rzeczywistości, kapitalistów, upoważnionych i wspieranych pod każdym względem przez państwo jako słuszne podmioty gospodarcze, w zysku interesuje tylko jedno: musi wzrastać. Jeśli stale poszerzają swą produkcję z wykorzystaniem zysku, a także kredytu, to nie po to, by zadowolić ludzkość większą ilością dóbr, tylko po to, by osiągnąć więcej zysku. I te „więcej” nie ma żadnej miary, a więc nie zna „przesady” czy „rozpasania”. Ujmując rzecz abstrakcyjnie:

Jeśli wyłożony kapitał ma powrócić powiększony, to porównywane są dwie sumy pieniędzy, z których druga musi być wyższa od pierwszej. O ile wyższa? — na to nie ma miary, jest bezmierne w obu znaczeniach tego słowa. Przyrost pieniądza ma miarę tylko w sobie samym i jest tym bardziej owocny, im wyższa jest druga suma pieniędzy w stosunku do pierwszej. Dlatego ten, kto zajmuje się robieniem zysku, musi być w swym dążeniu bezmierny. Jeśli ktoś koniecznie chce to sobie tłumaczyć jak małemu dziecku, to może to nazwać „chciwością”, ale jest to tylko taka „chciwość”, która przystoi kapitaliście prawidłowo wykonującemu swe zajęcie. Taki brak umiaru jest filarem kapitalistycznej praktyki: panuje tam konkurencja, w której każdy musi trzymać się twardo i stawiać na swoim. Nie obowiązują tam porozumienia o ograniczeniu zysku — i również państwo nie narzuca zyskowi górnego progu — natomiast każdy kapitalista musi dążyć do tego, by przyrost jego kapitału był wyższy, niż u konkurentów. W swej konkurencji zatem sami wzajemnie narzucają sobie to powiększanie kapitału bez umiaru. Kto zostaje z tyłu, ryzykuje całkowitą eliminację. Jest to przymus wynikający z konkurencji i konkurencję narzucający.

Że to z powyższego wynikają te „ekscesy”, nad którymi się ubolewa, i w jaki sposób wynikają, nie możemy w tym miejscu szczegółowo udowodnić. Ale jedno jest jasne: dla kogoś, kto chce na bazie wyłożonego kapitału osiągnąć nadwyżkę, cały świat jest nagromadzeniem sum pieniędzy, które porównuje on pomiędzy sobą według maksymy: z tyłu musi wyjść więcej, niż się włożyło z przodu. Praca i czynniki naturalne wchodzące w skład wyłożonego kapitału traktowane są wyłącznie jako koszty, które należy minimalizować, uzyskując z nich maksymalną wydajność. Tym samym zaprzęga się je dla uzyskania jedynej istotnej tu rzeczy: jak największej nadwyżki kapitału. Nie jest błędne stwierdzenie, że pracownik i natura są z tego powodu notorycznie po przegranej stronie, począwszy od codziennej niepewności i niszczenia warunków życiowych na całym świecie, aż po powszechne małe i całkiem wielkie tak zwane katastrofy ekologiczne.

Współcześni krytycy nie chcą się zmierzyć z ekonomiczną naturą tego przymusu. Zamiast tego przenoszą się w całości na stronę ludzką: „przesada”, „brak pohamowania”, „chciwość” itp. są jedynie przejawami niewłaściwego zachowania, spowodowanego czy to wadami charakteru, czy to ignorancją i zaślepieniem. I takie niewłaściwe zachowanie właśnie miałoby prowadzić do tych wszystkich „ekscesów”.

W samej formie gospodarczej nie trzeba więc niczego zmieniać, a jedynie w tym, jakie ludzie mają do niej podejście. Oczywiście jest to również apel skierowany do „nas wszystkich”: każdy może „zacząć od siebie”, może „zmniejszyć swój ślad ekologiczny”, „praktykować postawy solidarnościowe”, „przeciwstawiać się dyskryminacji i rasizmowi” itd., itd. Ci krytycy wiedzą też jednak, że sami są tylko „maluczkimi”; i jest dla nich jasne: coś naprawdę może się zmienić dopiero, gdy zmienią się ci wielcy — to oni muszą zmienić swoją mentalność. Oto główny przekaz demonstracji i akcji, które w stronę możnych tego świata rzucają gniewne: „Nie możecie z nami tak postępować!”, tylko po to, by się rozczarować i zbulwersować, gdy oni i tak będą to robić. Albo, co jest w szczególności domeną ATTAC, przedstawiają jedynie konstruktywne sugestie na temat tego, jak „to” można by robić lepiej. Po kiepskim żarcie o zbiorowym urojeniu liczących się w świecie podmiotów oto kolejny: oskarżenia przeciwko silnym tego świata sprowadzają się wyłącznie do deklaracji zaufania dla tych, którzy tę całą produkcję zysku ustanowili fundamentem bogactwa, na którym opiera się ich panowanie: proszę, zmieńcie się, bo tylko tak można zmienić świat na lepsze! Zatem ci, którzy siedzą na ławie oskarżonych, są jednocześnie tymi, którzy mieliby wybawić świat od przyczyny tego oskarżenia. A krytycy kapitalizmu z ATTAC i innych ruchów dostarczają w formie swoich skarg akompaniament dla niewzruszonego pochodu rosnącego kapitalistycznego bogactwa po jednej stronie i rosnącej nędzy po drugiej. Znają winowajców, do których w dalszym ciągu — krytyczni i oburzeni — apelują.

Przetłumaczono z Profit: gut – zu viel Profit: böse, GegenStandpunkt, http://www.gegenstandpunkt.de/radio/2012/ga120416.html.