W Niemczech, jak i wszędzie

Jedyną walką z faszyzmem jest walka o proletariacką rewolucję

„Internationale Revolution”, 1969

Znów rozbrzmiewa w Niemczech bojowy okrzyk Rycerza Demokracji rozpoczynającego szarżę na Faszystowskiego Smoka. Wszyscy „prawdziwi demokraci” — a kto nie jest? — przyjaciele pokoju i maoiści, SDS (lewicowi studenci) i „wskrzeszone” DKP (RFN-owska partia komunistyczna) wzywają jednym chórem do świętej wojny przeciw odrodzeniu nazizmu. Ledwie 25 lat po II wojnie światowej, po rzekomym definitywnym zwycięstwie demokracji nad faszyzmem, znajdujemy się z powrotem w punkcie wyjścia.

Patrząc na rzeczy jedynie powierzchownie, chciałoby się współczuć temu biednemu świętemu Jerzemu: może odcinać smoku głowę po głowie, a mu tylko rosną nowe. Pomyśleć by można, że sam diabeł macza w tym palce! I rzeczywiście, wszystkie próby wyjaśnienia faszyzmu przez demokratów sprowadzają się do egzorcyzmów: vade retro satanas! Niech ci, którzy wierzą w Demona Zła, zadowolą się takimi wyjaśnieniami i niech też wycelują swój długopis przeciw niemu. My z kolei pragniemy tu pokrótce wyjaśnić następujące marksistowskie tezy:

  • Faszyzm nie jest „nawrotem” form przeddemokratycznych ani „szaleństwem”, ale konieczną tendencją społeczeństwa kapitalistycznego.
  • W związku z tym nie ma walki przeciwko faszyzmowi poza walką o zniszczenie kapitalizmu poprzez rewolucję i dyktaturę proletariatu.
  • Każde bowiem wezwanie do obrony demokracji, każda próba walki z faszyzmem w imię demokracji, każdy sojusz proletariatu z „demokratycznymi” partiami i klasami, prowadzi do zniszczenia ruchu proletariackiego i otwiera drogę faszyzmowi.

Tych tez nie odkryliśmy dziś. Marksistowska lewica, która na początku lat 20. przewodziła Włoskiej Partii Komunistycznej, a potem walczyła z degeneracją Międzynarodówki Komunistycznej, wysunęła je, kiedy tylko faszyzm pojawił się po raz pierwszy, a doświadczenia półwiecza jedynie je potwierdziły.

Dla demokraty znakiem rozpoznawczym faszyzmu jest to, iż otwarcie stosuje „nielegalną” przemoc oraz znosi demokratyczne prawa i wolności. I właśnie przeciw temu demokrata beznadziejnie lamentuje. Dla nas nie tylko nie ma za czym płakać, ale i aspekt ten w żadnej mierze nie wystarczy, by scharakteryzować faszyzm. Zawsze zaprzeczaliśmy, jakoby walka klasowa mogła być regulowana (jak mecz piłkarski) przez umieszczoną ponad nią „legalność”. Zawsze potwierdzaliśmy, że proletariat nie może zdobyć władzy „demokratycznie”; że również najbardziej demokratyczna konstytucja chroni kapitalistyczne stosunki produkcji; że demokracja jest jedynie zamaskowaną dyktaturą burżuazji, gdy nie topi — a ileż razy to robiła — ruchu robotniczego w rzece krwi. Kto odrzuca przemoc, powołując się na legalność i demokrację, rezygnuje raz na zawsze z rewolucji! My, wręcz przeciwnie, cieszymy się, gdy burżuazja zmuszona jest zdjąć aksamitną rękawiczkę demokracji i pokazać robotnikom swą żelazną pięść, udowadniając im w ten sposób, że nie ma prawa ponad klasami, że prawo odzwierciedla po prostu stosunek sił między klasami.

Dla nas charakterystyka faszyzmu jest całkiem inna. Rozpoznaliśmy w nim podwójną próbę: po pierwsze przezwyciężenia różnic wewnątrz samej burżuazji, po drugie pozbawienia ruchu robotniczego wszelkiej niezależności.

Demokracja była formą polityczną, która pozwoliła interesom różnych warstw burżuazyjnych wyrażać się i bronić. W okresie tak zwanego „pokojowego” szerzenia się kapitalizmu na cały świat (od roku 1870 do 1900 „z hakiem”) forma ta mogła przeważać w potężnych państwach burżuazyjnych; w tym okresie burżuazja mogła również tolerować niezależny ruch robotniczy, ponieważ była w stanie spełniać niektóre z bezpośrednich żądań robotników. Miała ona nawet możliwość korumpowania robotników ustępstwami gospodarczymi, odwodzenia ich od walki rewolucyjnej i nawracania ich organizacji na reformizm.

W dobie imperializmu sprawy się komplikują. Presja imperializmu prowadzi nie tylko do koncentracji kapitału, ale także do zaostrzenia wszystkich sprzeczności kapitalistycznego społeczeństwa. Burżuazja musi się starać nad tymi sprzecznościami panować. To oznacza, że interesy „indywidualnego” kapitalisty, firmy czy takiej i takiej warstwy muszą się uginać przed interesem ogólnym kapitału narodowego (a czasem międzynarodowego). Reprezentując ten ogólny interes i zarządzając nim, państwo musi się coraz bardziej centralizować i nawet władza ustawodawcza nie może już być powierzona swobodnej debacie parlamentarnych rzeczników różnych burżuazyjnych interesów, a zamiast tego wpada niemal bezpośrednio w ręce agentów wielkiego kapitału, zmuszonego do „administrowania” całością kapitału.

Podobnie, burżuazja nie może dłużej tolerować niezależnego ruchu robotniczego. Nie oznacza to wcale, że całkowicie nie toleruje organizowania się robotników (jak w swej fazie rewolucyjnej), ale że stara się pozbawić ich organizacji wszelkiego klasowego charakteru politycznego, przekształcić je w związki korporacyjne i wcielić w administrację państwową.

Krótko mówiąc, burżuazja próbuje zapobiegać walce klas, organizować swoje społeczeństwo jednolicie i „administrować” nim w rzekomym „powszechnym interesie”. Naturalnie, próba ta skazana jest na niepowodzenie, albo dokładniej rzecz ujmując, może się udać tylko na jakiś czas; „wolna gra” praw produkcji kapitalistycznej, która postępuje w takiej sytuacji według kryteriów (pozornie!) czysto „technicznych”, odtwarza sprzeczności kapitalizmu na jeszcze większą skalę i prowadzi nieuchronnie do nowych kryzysów społecznych. To również z tego powodu faszyzm jest od samego początku nacjonalistyczny i napastliwy: burżuazja może rozwiązać kryzysy jedynie z pomocą wojny, by po niej rozpocząć kolejny cykl.

Całkiem oczywiste jest, że ta konieczna i ogólna tendencja kapitalizmu nie realizuje się w sposób prostoliniowy i równomierny, ale że formy i tempo tego rozwoju określone są konkretnymi warunkami tego czy innego kraju. Po I wojnie imperialistycznej pokazał się on najpierw w najsłabszych krajach kapitalistycznych: we Włoszech, a potem w Niemczech. W tych krajach burżuazji udało się dzięki socjaldemokracji odeprzeć pierwszy atak rewolucyjny; ale z jednej strony proletariat wciąż pozostawał groźny, a z drugiej burżuazja miała wielkie trudności z ponownym rozruchem swojej gospodarki. To właśnie tu pojawiła się po raz pierwszy potrzeba zjednoczenia wszystkich klas oraz warstw burżuazji, zarówno przeciwko proletariatowi, jak i w celu uporządkowania kapitalistycznej gospodarki. Jedna z najsłabszych burżuazji, włoska, wskazała drogę innym. To również we Włoszech, znacznie bardziej niż w Niemczech, faszyzm najwięcej używał nagiej przemocy, gdyż ruch proletariacki był wciąż mocny i mógł być złamany tylko siłą, podczas gdy w roku 1933 był już w pełnym rozkładzie.

Nazwanie faszyzmu „reakcyjnym” było ogromnym błędem Międzynarodówki Komunistycznej. Był on oczywiście reakcyjny, ale tylko w odniesieniu do rewolucji proletariackiej: był skończoną formą burżuazyjnej kontrrewolucji i tym samym stanowił burżuazyjny postęp. Stało się to nad wyraz jasne w następstwie II wojny imperialistycznej: narody „demokratyczne” pokonały narody „faszystowskie”, ale faszyzm pokonał demokrację i prędzej czy później wszystkie kraje się sfaszyzowały. Tę ewolucję przewidzieliśmy i nie dajemy się zwieść „pokojowym” formom takiej faszyzacji: w latach 1922–24 we Włoszech trzeba było walk ulicznych (w których uczestniczyły „regularne” siły państwowe, a czasem i artyleria morska), by przełamać siły robotnicze; w Niemczech po roku 1933 potrzebny był terror policyjny i obozy koncentracyjne, by je zastraszyć i sobie poddać; ale po roku 1936 Międzynarodówka była już tak zgniła, że sama francuska partia „komunistyczna” wzięła na siebie podporządkowanie robotników interesom Ojczyzny i przygotowanie ich do Świętego Przymierza. O Anglii i Stanach Zjednoczonych nawet nie mówimy. Po cóż do diabła burżuazja miałaby lać robotników, którzy przestrzegali jej interesów dobrowolnie?

Stopień otwartej przemocy zależy jedynie od zdolności robotników do oporu. Bardziej interesuje nas tu treść faszyzmu, a ta po wojnie wszędzie wyraźnie się ujawniła: koncentracja kapitału i zarazem władzy politycznej oraz wcielenie proletariuszy do „ludu”, do jedności narodowej. Znamienny jest kierunek ewolucji związków zawodowych (na przykład we Francji), które coraz bardziej przypominają „związki” według Mussoliniego, czyli akceptujące kapitalistyczny sposób produkcji jako dany raz na zawsze, broniące interesów firmy i narodu, a w najlepszym wypadku ograniczające się do obrony partykularnych interesów swoich sekcji, przyjmujących rolę „udziałowców” w produkcji fabryki i narodu.

Ale to nie tylko proletariusze są uciskani przez kapitał. Z powodu totalitaryzmu wielkiego kapitału cierpią również klasy średnie. W okresie powojennym presja ta była jeszcze słaba, gdyż powszechna odbudowa zapewniała rynki zbytu dla wszystkich produktów. Jednak wraz z pierwszymi oznakami przyszłego nasycenia światowego rynku, wraz ze wstrząsami zwiastującymi kryzys, międzynarodowa konkurencja się zaostrza i każdy naród zmuszony jest do „racjonalizacji” swojej produkcji, do cięcia kosztów własnych, obciążając nie tylko proletariat, ale również drobnomieszczaństwo i drobnych kapitalistów. Przykład Francji jest szczególnie typowy: stary kapitalizm „lichwiarski” zmuszony został poddać się modernizacji i musiał na przykład wyeliminować z rolnictwa około 800 tys. osób; podobnie, prowadzi on wielką ofensywę przeciwko drobnemu handlowi (patrz: strajki i demonstracje właścicieli sklepów), a państwo otwarcie promuje koncentrację przemysłową, aby uczynić francuską produkcję konkurencyjną. Ta „modernizacja” budzi naturalnie opór drobnomieszczaństwa — opór o tyle silniejszy, że żadna ofensywa proletariacka nie zagraża podstawom kapitalizmu. Historia gaulizmu, który dopiął swych celów jedynie częściowo, pokazuje, jak bardzo trudno jest burżuazji osiągnąć jedność pod nieobecność zaognionej walki klasowej.

W Niemczech, po likwidacji wszelkiego ruchu robotniczego, zagłada militarna i zniszczenia wojenne pozwoliły burżuazji osiągnąć tę jedność „pokojowo” i „demokratycznie”: wszystkie klasy poddały się wymogom odbudowy niemieckiego kapitalizmu. Ale kapitalistyczne cuda nie trwają długo. Ratowany kapitałem amerykańskim, utuczony pokojowym wyzyskiem robotników, których zewsząd przyciągnął, niemiecki kapitalizm (podawany już w roku 1916 przez Lenina jako model koncentracji kapitału) jest dziś już tak tłusty, że dusi się w swoich granicach, tym bardziej że międzynarodowa konkurencja ma tendencję do ich kurczenia. (Jedną z przyczyn okupacji Czechosłowacji przez Rosjan w sierpniu roku 1968 była właśnie konieczność zagrodzenia wstępu na to łowisko kapitałowi niemieckiemu). I tak oto, zgodnie z porządkiem — nie „rzeczy”, a burżuazyjnej gospodarki — kapitalistyczna ekspansja prowadzi do kapitalistycznego kryzysu kładącego kres pokojowi społecznemu i międzynarodowemu. Klasy ponownie zaczynają wrzeć, narody zaczynają się ścierać: faszyzm „pokojowy”, „demokratyczny cud”, miał już swój dzień, a teraz swe oblicze pokazuje jego prawowity syn, faszyzm brutalny i napastliwy. NPD (partia neonazistowska) na przykład jest jednocześnie wyrazem obiektywnej siły ekspansji niemieckiego kapitału oraz próbą przezwyciężenia kryzysu i konfliktów społecznych na horyzoncie.

Na podstawie powyższego oczywiste jest, że nie ma co „rozpaczać” nad tą ewolucją. Wnioski typu: „Zachowanie i słowa liderów i mówców NPD […] udowodniły, że w partii tej panuje mentalność [!!!] militarystyczna, narodowosocjalistyczna i ogólnie niedemokratyczna” (VII Kongres Federalny DGB, federacji związków zawodowych); stwierdzenia takie jak: „Musimy uniemożliwić, by w Niemczech ponownie rozpoczęła się ewolucja, która doprowadziła do katastrof lat 1918 i 1945” (przewodniczący DGB w Badenii-Wirtembergii) są dziś równie nieskuteczne jak wtedy. Ich jedynym faktycznym skutkiem jest podtrzymywanie złudzenia, jakoby ludzie mogli „swobodnie wybierać” między demokracją a faszyzmem, między wyzyskiem łagodnym a brutalnym, między pokojem a wojną. Za tymi wszystkimi frazami kryje się stare, nędzne marzenie drobnomieszczan, sformułowane w sposób niewiarygodnie naiwny przez niemiecki ruch na rzecz pokoju, DFU (Deutsche Friedensunion; „w Niemczech pokojowych i demokratycznych wszyscy obywatele mogą żyć zadowoleni i bez trosk dzięki owocom naszej spokojnej pracy”) — marzenie pokojowego współistnienia klas i państw, marzenie o kapitalizmie pozbawionym sprzeczności.

Ale nie mamy tu do czynienia tylko z dziecinnym marzeniem. Ta ideologia to opium podawane proletariatowi tym bardziej pospiesznie i natarczywie, im bardziej surowa rzeczywistość grozi otwarciem mu oczu i ponownym utorowaniem mu drogi do jego pozycji klasowych.

Nie da się „wybrać” pomiędzy demokracją a faszyzmem (to znaczy pomiędzy zawoalowaną a otwartą dyktaturą kapitału) ani pomiędzy pokojem a wojną. Tak długo, jak trwa, kapitalizm podąża swoją drogą, ze swoimi cyklami orgii produkcyjnej i orgii destrukcyjnej, pijąc raz pot, a raz krew proletariuszy. Prawdziwa alternatywa, przed jaką stoi ludzkość, to: dyktatura kapitału albo dyktatura proletariatu. Tylko rewolucja komunistyczna, zniszczenie państwa burżuazyjnego i dyktatura proletariatu mogą złamać jarzmo kapitału, obrócić w pył prawa jego gospodarki i wyzwolić ludzkość z jej „prehistorycznych” męczarni.

Nie oszukujemy siebie ani robotników: wiemy, że rewolucja komunistyczna nie jest na jutrzejszy poranek. Nie żeby proletariusze nie mieli na to wystarczająco sił! Ale dlatego, że rewolucja ta możliwa jest jedynie wtedy, gdy posiadają oni swą świadomość klasową i swą organizację klasową. Te zniszczone zostały przez kontrrewolucję, i to nie tyle uderzeniami pałek i strzałami z karabinów, ile właśnie przez ideologię demokratyczną. Z wrogiem, który otwarcie się jako taki przedstawia, walczy się znacznie łatwiej, niż z podstępnym demokratą rozmywającym jasną świadomość klasowych antagonizmów w jedności ludu; niż z liberalnym drobnomieszczaninem apelującym do proletariatu o zjednoczenie się z nim w walce przeciw wielkiemu kapitałowi, który jednocześnie dąży do podkopywania wszelkiej proletariackiej polityki klasowej, by ostatecznie — bo „nie ma już innego wyjścia” — przejść na faszyzm. Rezultat fałszywej taktyki Międzynarodówki potwierdził nasze stanowisko: to właśnie tacy „przyjaciele” są najbardziej niebezpieczni.

Prawdziwa walka z faszyzmem to walka o odtworzenie klasowego ruchu proletariatu, z jego klasowym programem i klasową organizacją — partią komunistyczną. Niektórzy uważają, że zajmie to zbyt wiele czasu: „Faszyzm już tu jest” — mówią — „zjednoczmy prędko przeciw niemu wszystkich »ludzi dobrej woli«”. W rzeczywistości to zwyczajni obrońcy kapitalizmu.

Uparta obrona pozycji komunistycznych, cierpliwe powtórne wprowadzanie tych pozycji do klasy robotniczej, codzienne wiązanie walk częściowych z historycznym celem proletariatu, nieustępliwa walka z demokratyzmem i pacyfizmem — oto podstawowe warunki klasowego przebudzenia proletariatu. Zajmie to tyle czasu, ile zajmie, ale jest to droga najkrótsza, jedyna! Dziś walka „o demokrację” jest bezwartościowa. Miała sens, gdy chodziło o rozbicie przez demokrację stosunków i struktur przedkapitalistycznych. Ale obecnie chodzi o rozbicie kapitalizmu, a to zrobić może tylko i wyłącznie proletariacka dyktatura!

Przetłumaczono z La seule lutte contre le fascisme c’est la lutte pour la révolution prolétarienne, „Le Prolétaire”, nr 69, 1969, wersja cyfrowa zamieszczona na sinistra.net.