Dialog ze Stalinem

„Il Programma Comunista”, 1952

Dzień pierwszy

Pisząc, po dobrych dwóch latach przerwy, 50-stronicowy artykuł1 (to bowiem w roku 1950 ukazał się ten sławetny o językoznawstwie2, z którym mieliśmy do czynienia jedynie przelotnie, mimo że zasługiwał i na bliższą uwagę; ale co się odwlecze…), Stalin odpowiada na temat zagadnień poruszanych przez te dwa lata nie tylko w serii „Na nici czasu”3, ale również na spotkaniach roboczych poświęconych marksistowskiej teorii i programowi, prowadzonych i — skrótowo bądź szczegółowo — upublicznionych przez nasz ruch.

Nie chcemy przez to powiedzieć, że Stalin (bądź jego rozbudowany sekretariat, którego sieci opinają glob) odnotował cały ten materiał i zwrócił się w naszym kierunku. Nie możemy, o ile rzeczywiście jesteśmy marksistami, wierzyć, że do pokierowania światem potrzeba wielkich historycznych dyskusji pomiędzy wcielonymi protagonistami obwieszczającymi się zdumionej ludzkości, jak gdy anioł z wysoka dmie w złotą trąbę, a Jeżobroda, dantejski demon, odpowiada (de profundis w sensie ścisłym), z dźwiękiem, jaki znacie4. Albo jak pomiędzy chrześcijańskim paladynem i saraceńskim sułtanem, którzy, zanim dobędą lśniących durandali, przedstawiają się donośnym głosem i wzywają się do walki z recytacją listy przodków i wygranych turniejów, przysięgając sobie nawzajem śmierć.

Tego jeszcze by brakowało! Po jednej stronie najwyższy przywódca największego państwa na ziemi i „komunistycznego” światowego proletariatu, po drugiej — co za cholera? — zupełne zero.

Tak naprawdę to fakty i siły fizyczne, stanowiące podstawę danych okoliczności, deterministycznie podejmują dyskusję pomiędzy sobą; a ci, którzy dyktują lub wstukują artykuł, albo wygłaszają mowę, są zwykłymi mechanizmami — głośnikami pasywnie przetwarzającymi falę w głos. I nie jest powiedziane, że brednie nie mogą się wylewać z tego 2000-kilowatowego.

Te same pytania pojawiają się zatem co do znaczenia obecnych stosunków społecznych w Rosji oraz międzynarodowych stosunków ekonomicznych, politycznych i militarnych. Nasuwają się zarówno tam na górze, jak i tu na dole, i mogą zostać rozjaśnione jedynie w konfrontacji z teorią tego, co się już zdarzyło i co jest znane, a także z historią tej teorii, która dawno, dawno temu — to fakt niemożliwy do zatarcia — była wspólna.

Rozumiemy więc bardzo dobrze, że odpowiedź Stalina z wysokiego Kremla nie jest skierowana na nasze wezwanie i nie jest opatrzona naszym adresem. Nie potrzeba nawet dla zachowania klarownej ciągłości debaty, by odnotował, że goszczące tę debatę pismo wcześniej nazywało się „Battaglia”, a teraz „Programma Comunista”, za sprawą pewnych płonnych okoliczności, które wywiązały się na głębinach durnoty. Rzeczy i siły — olbrzymie czy śladowe, przeszłe, teraźniejsze czy przyszłe — pozostają te same na przekór kaprysom symboliki. Najstarsza filozofia, pisząc sunt nomina rerum (dosłownie: nazwy przynależą do rzeczy), miała na myśli, że rzeczy nie przynależą do nazw. Czyli, po naszemu, rzecz warunkuje nazwę, a nie nazwa rzecz. Także śmiało, poświęcajcie 99% swojej pracy na nazwy, portrety, epitety, biografie i grobowce Wielkich Ludzi: my będziemy iść naprzód w cieniu, pewni, że nieodległe jest pokolenie, które będzie się z was śmiać, o najczcigodniejsi pierwszego i ostatniego rzędu.

Rzeczy stojące u podstaw obecnego tekstu Stalina są jednak zbyt wielkie, byśmy odmówili dialogu. To dlatego, a nie bo à tout seigneur tout honneur5, odpowiadamy i czekamy — może być i dwa lata — na duplikę. Pośpiechu (prawda, eksmarksisto?) nie ma żadnego.

Wczoraj i dziś

Poruszone tematy reprezentują wszystkie kluczowe kwestie marksizmu i są prawie wszystkie starymi ćwiekami, które, na co wciąż nalegamy, należy do końca wybić, zanim się będzie można uważać za budowniczych przyszłości.

Oczywiście większości politycznych gapiów porozsiewanych po różnych obozach nie uderzyło to, z czego Stalin się tak dobitnie wycofuje — musi wycofywać — ale to, co przewiduje on w niepewnej przyszłości. Chwytając się tego ukochanego przez nich aspektu, ani wrodzy, ani przyjaźni widzowie nie zrozumieli choćby słowa i podali dalej jakieś pokręcone i rozbuchane wersje.

Perspektywy — oto na punkcie czego jest obsesja. A o ile obserwatorzy są zwykłą banda tłumoków, to operator, przesuwający gałki ze środka tych najwyższych więzień, jakimi są naczelne ośrodki władzy rządowej, jest właśnie w takiej pozycji, z której najtrudniej jest patrzeć dookoła i w przyszłość. Podczas gdy my zbieramy do kupy to, co mu podyktował jego zwrot w tył, gdzie nikt ukłonami i kadzeniem nie przesłania mu wzroku, pozostali ekscytują się malowniczymi prognozami.

Na modłę egzystencjalną wszyscy podążają za kretyńskim imperatywem: trzeba się dobrze bawić; i prasa polityczna zabawia, gdy — tak dziś wyraziście — uchyla okno na przyszłość i widzi Wielkie Imię, które raczyło sobie powróżyć. A niespodziewane proroctwo jest następujące: nici ze światowej rewolucji, nici z pokoju, ale też ze „świętej” wojny pomiędzy Rosją a resztą świata. Będzie za to nieuchronna wojna pomiędzy państwami kapitalistycznymi, która w pierwszej chwili nie obejmie Rosji. Bardzo to ciekawe, ale zdecydowanie nie nowe dla marksizmu, ani dla nas pozbawionych manii politycznego kina, w którym widz ma w nosie czy to, co widzi, „jest prawdziwe” (a niedługo dzięki Cineramie zostanie przeniesiony w sam środek akcji) i, gdy przemija iluzja zamorskiego pejzażu, luksusowych wnętrz, białego telefonu czy objęć współczesnych celuloidowych superwenus, wraca spełniony, ten nędzny gryzipiórek albo zniewolony proletariusz, do swojej rudery i ociera się o swoją zdeformowaną od mozołu żonę, o ile jej nie zastępuje wenus z przy krawężnika.

Wszyscy zatem rzucili się na punkt docelowy, a to punkt wyjścia jest fundamentalny. Tę zgraję półgłówków, którzy są pierwsi w kolejce, by stękając mędrkować nad „po”, trzeba twardo powściągnąć i posłać z powrotem, by zrozumieli „przed” — zadanie o wiele prostsze, z którym mimo wszystko za nic sobie nie radzą. Każdy, kto nie zrozumiał strony, którą ma przed nosem, ulega pokusie, by ją przewrócić i poszukać oświecenia na następnej. I tak osioł staje się jeszcze większym osłem.

W Rosji, niezależnie od uciszającej krytyków policji oburzającej Zachód (którego zdolność ogłupiania i ujednolicania czaszek jest dziesięć razy większa, i wstrętniejsza), problem zdefiniowania pokonywanego stadium społecznego oraz będącej w ruchu maszynerii gospodarczej narzuca się sam i osiąga formę dylematu: powinniśmy dalej mówić, że nasza gospodarka jest socjalistyczna, w niższej fazie komunizmu, czy też powinniśmy przyznać, że jest gospodarką rządzoną przez prawo wartości właściwe kapitalizmowi, pomimo państwowego industrializmu? Stalin wydaje się przeciwstawiać takiemu rozpoznaniu i hamować zbyt porywczych ekonomistów i szefów firm, którzy ku tej drugiej opinii prą. Tak naprawdę przygotowuje on nieodległe (i przydatne również w kontekście rewolucyjnym) wyznanie6. A zorganizowany kretynizm wolnego świata odczytuje w tym zapowiedź przejścia do pełnej, wyższej fazy komunizmu!

By wysunąć tę kwestię na pierwszy plan, Stalin korzysta z klasycznej metody. Łatwo byłoby zagrać tu kartę porzucenia wszelkich zobowiązań wobec tradycji szkoły, wobec Marksa i wobec Lenina jako teoretyków, ale w tej fazie gry mogłoby to rozbić bank. Toteż zaczynamy ab ovo7. Dobrze, nam to pasuje, bo my nie mamy zakładu do wygrania w ruletce historii i już w kołysce nauczyliśmy się, że nasza sprawa jest sprawą proletariatu i nie mamy nic do stracenia.

W roku 1952 potrzeba zatem według Stalina „podręcznika marksistowskiej ekonomii politycznej” — i to nie tylko radzieckiej młodzieży, ale i towarzyszom z innych krajów. Miejcie się więc, małolaty i sklerotycy, na baczności!

Umieszczenie w takiej książce rozdziału o Leninie i Stalinie jako twórcach socjalistycznej ekonomii politycznej, jak deklaruje sam Stalin, nic nowego by nie dało. Istotnie — o ile ma to oznaczać, że powszechnie wiadomo, iż ci dwaj jej nie wymyślili, tylko się jej nauczyli, a pierwszy z nich zawsze jej bronił.

Jako że wchodzimy teraz na pole ścisłej terminologii i formuł „szkolnych”, musimy poinformować, że mamy przed sobą streszczenie, które same stalinistyczne gazety wzięły od nierosyjskiej agencji prasowej. Będziemy chcieli szczegółowo prześledzić tekst kompletny tak szybko, jak to będzie możliwe.

Towary i socjalizm

Przypomnienie podstawowych elementów doktryny ekonomicznej ma posłużyć dyskusji nad „systemem produkcji towarowej w warunkach socjalizmu”. W różnych tekstach (w których oczywiście pilnowaliśmy się, by nie powiedzieć niczego nowego) podtrzymywaliśmy, że każdy system produkcji towarowej jest systemem niesocjalistycznym i niebawem to przypomnimy. Ale Stalin (Stalin, Stalin: zajmujemy się artykułem, który równie dobrze mógł być dziełem komisji, która — „za sto lat” — zastąpi zmarłego czy niesprawnego Stalina; pomimo tego symbolizm, z jego oznaczeniami, również dla nas jest przydatny, w dopuszczalnych granicach wygody) — Stalin mógł napisać: „system produkcji towarowej po proletariackim podboju władzy”, i wtedy nie mielibyśmy jeszcze do czynienia z bluźnierstwem.

Najwyraźniej jacyś „towarzysze” w Rosji stwierdzili — odnosząc się do Engelsa — że zachowanie systemu produkcji towarowej, czyli towarowego charakteru produktów, po nacjonalizacji środków produkcji oznacza zachowanie kapitalistycznego systemu gospodarczego. Pod względem teoretycznym nie ma takiego Stalina, który potrafiłby udowodnić, że są w błędzie. Ale gdy (i jeżeli) mówią, że możliwość zniesienia produkcji typu merkantylnego istniała, ale zaniedbano sprawę i zapomniano tego zrobić — no to wtedy się mylą.

Jednakże Stalin chce udowodnić, że w „kraju socjalistycznym” (wątpliwe określenie) może istnieć produkcja towarów i przywołuje definicje Marksa wraz z ich przejrzystą syntezą — nawet jeśli nie całkiem nienaganną — z propagandowej broszury Włodzimierza.

Tą kwestią, czyli merkantylnym typem produkcji, jego powstaniem i drogą do dominacji, a także jego ściśle kapitalistycznym i wyróżniającym współcześnie kapitalizm charakterem, zajmowaliśmy się już wcześniej, między innymi 1 września roku 1951 na spotkaniu w Neapolu8. Według Józefa Stalina można pozostać w środowisku wymiany towarowej i dyktować murowane plany, unikając porwania nieostrożnego sternika przez potworny Malstrom w środek wiru i wessania go w kapitalistyczną głębinę. Jego artykuł ujawnia jednak temu, kto czyta jak marksista, że zwroty się zacieśniają i przyspieszają — tak jak przewidziała teoria.

Towar, jak przypomina Lenin, jest rzeczą o dwoistym charakterze: użyteczną dla ludzkich potrzeb, wymienną z inną rzeczą. Ale wiersze poprzedzające ten fragment, tak często cytowany tam z góry, brzmią po prostu tak: „W społeczeństwie kapitalistycznym panuje produkcja towarów i dlatego analiza Marksa zaczyna się od analizy towaru”9. A zatem towar ma te dwie własności i towarem staje się, dopiero gdy druga z nich zestawi się z pierwszą.

Pierwsza, wartość użytkowa, jest całkowicie zrozumiała również dla nudnych materialistów jak my, nawet dla dziecka — jest sensoryczna: liżemy cukier po raz pierwszy i wyciągamy rękę po całą kostkę. Długa droga — i Marks przefruwa ją całą w tym niezrównanym akapicie — żeby cukier przyjął wartość wymienną i żebyśmy doszli do delikatnego problemu Stalina, zdumionego, że mu wytyczono ekwiwalencję zboże–bawełna [Ekonomiczne problemy socjalizmu w ZSRR, s. 17–18].

Marks, Lenin, Stalin i my — wszyscy bardzo dobrze wiemy, jakie diabelstwo pojawia się wraz z przyjściem na świat wartości wymiennej. Powiedz więc o tym, Włodzimierzu. „Tam, gdzie ekonomiści burżuazyjni widzieli stosunek między rzeczami (wymiana towaru na towar), Marks odkrył stosunek między ludźmi10! I co pokazują trzy tomy Marksa i 77 stron Lenina? Rzecz prostą. Tam, gdzie obecna ekonomia widzi perfekcyjną równość wymiany, my nie widzimy już dwóch przedmiotów zamienionych miejscami, ale ludzi w społecznym ruchu, i nie widzimy już równości, tylko szwindel. Karol Marks mówi o małym chochliku, który nadaje towarowi tę cudowną i na pierwszy rzut oka niezrozumiałą cechę. Lenin wraz z każdym innym marksistą byłby przerażony ideą, jakoby można było produkować i wymieniać towary, wypędzając z nich tego diabełka egzorcyzmami: czy Stalin w to wierzy? Czy może chce nam tylko powiedzieć, że ten diabełek jest dla niego zbyt silny?

Tak samo, jak duchy średniowiecznych rycerzy pomściły rewolucję Cromwella, nawiedzając angielskie zamki, burżuazyjnie oddane w ręce landlords, tak i chochlik-fetysz towaru krąży niepowstrzymanie po salach Kremla, złośliwie rechocząc z miliona słów wybrzmiewających z głośników XIX Zjazdu11.

Chcąc rozstrzygnąć, że tożsamość merkantylizmu i kapitalizmu nie jest całkowita, Stalin po raz kolejny korzysta z naszej metody. Sięga do wieków minionych i razem z Marksem przypomina, że „w pewnych ustrojach (niewolniczym, feudalnym itd.) produkcja towarowa istniała, nie prowadząc do kapitalizmu”. Rzeczywiście, tak stwierdził Marks w potężnym historycznym zarysie tamtego ustępu, ale zrobił to w całkiem innym celu i całkiem inaczej to rozwinął. Ekonomista burżuazyjny obwieszcza, że dla skojarzenia produkcji z konsumpcją nigdy nie będzie innego mechanizmu od merkantylnego, bo wie doskonale, że dopóki ten mechanizm będzie trzymał się na nogach, kapitał pozostanie panem świata. Marks odpowiada: zobaczymy teraz, jaka jest historyczna tendencja przyszłości; na razie odnotujcie niezaprzeczalne fakty o przeszłości: nie zawsze merkantylizm dostarczał owoce pracy tym, którzy potrzebowali je konsumować. Wspomina gospodarki pierwotne oparte na zbieractwie dla natychmiastowej konsumpcji, starożytne typy rodziny i klanu, zamknięte wysepki systemu feudalnego z bezpośrednią konsumpcją wewnętrzną, gdzie produkty nie musiały przyjmować formy towaru. Wraz z rozwojem i wzrostem złożoności techniki i potrzeb, powstają sektory zasilane najpierw barterem, a potem rozwiniętym handlem, ale (tym samym sposobem, jaki posłużył nam w kontekście własności prywatnej) udowodniony pozostaje fakt, że system merkantylny nie jest „naturalny” czy — jak zarzeka się burżua — permanentny i wieczny. To późne pojawienie się merkantylizmu (albo systemu produkcji towarowej, jak mówi Stalin), to jego współistnienie na obrzeżach innych systemów pokazuje dokładnie to, że, stając się systemem uniwersalnym natychmiast po rozprzestrzenieniu się kapitalistycznego systemu produkcji, merkantylizm będzie musiał zginąć razem z nim.

Zbyt wiele czasu zajęłoby przywoływanie, co tak wiele razy już robiliśmy, fragmentów z Marksa przeciwko Proudhonowi, Lassalle’owi, Rodbertusowi i setce innych, które sprowadzają się do oskarżania ich o pragnienie pogodzenia merkantylizmu z socjalistycznym wyzwoleniem proletariatu.

Trudna zdaje się do pogodzenia z tym wszystkim — co Lenin nazywa kamieniem węgielnym marksizmu — obecna teza Stalina: „Powstaje pytanie, dlaczego produkcja towarowa nie może również przez pewien okres obsługiwać naszego społeczeństwa socjalistycznego”. Albo: „Produkcja kapitalistyczna zaczyna się tam, gdzie środki produkcji są skupione w prywatnych rękach, robotnicy zaś, pozbawieni środków produkcji, zmuszeni są sprzedawać swoją siłę roboczą jako towar” [s. 12–13]. Hipoteza jawnie absurdalna, gdyż w analizie marksistowskiej masa towarów pojawia się zawsze dlatego, że pozbawieni rezerw proletariusze zmuszeni byli sprzedać siłę roboczą. O ile w przeszłości istniały te (ograniczone) obszary produkcji towarów, to dlatego, że siła robocza nie była sprzedawana „z własnej inicjatywy” jak dziś, lecz wymuszana przemocą od więzionych niewolników bądź od poddanych związanych stosunkami osobistej zależności.

Czy trzeba jeszcze po raz kolejny drukować pierwsze wiersze Kapitału? „Bogactwo społeczeństw, w których panuje kapitalistyczny sposób produkcji, występuje jako »olbrzymie zbiorowisko towarów«”12.

Gospodarka rosyjska

Poafiszowawszy się, mniej lub bardziej umiejętnie, chęcią powrotu do doktrynalnych źródeł, tekst, którym się zajmujemy, przenosi się na pole obecnej rosyjskiej gospodarki. Po to, by uciszyć chcących twierdzić, że system produkcji towarowej prowadzi nieuchronnie do odnowy kapitalizmu, czy też nas, którzy stawiamy sprawę jaśniej: system produkcji towarowej pozostaje przy życiu, bo jesteśmy w pełnym kapitalizmie.

W kontekście gospodarki rosyjskiej ten wyjątkowy tekst zawiera następujące wyznania. O ile wielkie fabryki przemysłowe zostały upaństwowione, to nie zostały wywłaszczone drobne ani średnie zakłady. Przeciwnie — byłoby to „zbrodnią”. Kierunkiem miałby być ich rozwój w spółdzielnie produkcyjne.

Są w Rosji dwa sektory produkcji towarowej: z jednej strony produkcja państwa, która jest narodowa. W państwowych przedsiębiorstwach własność narodową stanowią środki produkcji oraz sama produkcja, czyli produkty. Proste: we Włoszech, na przykład, państwowe są zakłady tytoniowe i tym samym papierosy, które te sprzedają. Ale czy to wystarczy, by dać nam prawo do mówienia, że jesteśmy w fazie „likwidacji systemu pracy najemnej” [s. 13] i że robotnik „nie jest zmuszony sprzedawać swojej siły roboczej”? Nie, w żadnym razie.

Przejdźmy do drugiego sektora, rolniczego: w kołchozach — mówi tekst — choć ziemia i maszyny są własnością państwa, wytwór pracy nie należy do państwa, lecz do samego kołchozu. A ten się go nie pozbywa inaczej niż w formie towaru do wymiany za dobra, których potrzebuje. Nie ma między wiejskimi kołchozami a miastami innych więzi od tych stanowionych poprzez tę wymianę: „Dlatego też produkcja towarowa i obrót towarowy są u nas obecnie taką samą koniecznością, jaką były, powiedzmy, przed 30 laty” [s. 14].

Pomińmy na razie spór na temat bardzo odległej możliwości przezwyciężenia takiej sytuacji. Pozostaje pewne, że stanowisko nie jest tu takie, jak Lenina w roku 1922: mamy władzę polityczną w rękach i trzymamy się pod względem militarnym, ale gospodarczo musimy cofnąć się do formy merkantylnej, w pełni kapitalistycznej. Dopełnieniem takiego stwierdzenia było: zostawiamy chwilowo budowanie gospodarki socjalistycznej, wrócimy do tego po rewolucji europejskiej. Dziś mówi się coś zupełnie innego, odwrotnego.

Nie próbuje się nawet przyjąć tezy: w przejściu od kapitalizmu do socjalizmu, przez pewien okres, mimo wszystko, pewna część produkcji odbywa się w formie towarowej.

Tutaj powiedziane jest: wszystko jest towarem. Nie ma innych ram ekonomicznych niż wymiana handlowa, a w konsekwencji również kupowanie najemnej siły roboczej, nawet w wielkich zakładach państwowych. I rzeczywiście: podstawowe dobra — gdzie znajduje je robotnik z fabryki? Kołchoz sprzedaje je za pośrednictwem prywatnych handlarzy albo sprzedaje je państwu, od którego kupuje narzędzia, nawozy itp., a robotnik idzie po potrzebne mu rzeczy do państwowego sklepu, płacąc w pieniądzu. Czy państwo jest w stanie bezpośrednio rozdzielać swoim pracownikom produkty, których jest właścicielem? Z pewnością nie, bo pracownik (zwłaszcza rosyjski) nie spożywa traktorów, samochodów, lokomotyw, ani tym bardziej… dział i karabinów maszynowych. Nawet ubrania i meble są w jawny sposób obszarem produkcji tych nietkniętych średnich i drobnych przedsiębiorstw prywatnych.

Państwo może więc co najwyżej dawać swoim pracownikom wynagrodzenie w pieniądzu, żeby ci za ten pieniądz kupowali, co chcą (wyrażenie burżuazyjne oznaczające „tę niewielką ilość artykułów, na którą ich stać”). Fakt, że właścicielem rozdysponowującym płace jest państwo, które „teoretycznie” albo „prawnie” reprezentuje samych robotników, nie znaczy zupełnie nic, dopóki takie państwo nie będzie mogło choćby zacząć rozdzielać cokolwiek poza mechanizmem handlowym — cokolwiek w ilości statystycznie znaczącej.

Anarchia i despotyzm

Stalin pragnął przypomnieć kilka marksistowskich celów, tyle razy przez nas odkurzanych: zmniejszenie dystansu i przeciwieństwa pomiędzy miastem a wsią, przezwyciężenie społecznego podziału pracy, drastyczna redukcja (do 5–6 godzin od zaraz) długości dnia pracy, jedyny środek pozwalający wyeliminować podział między pracą fizyczną a intelektualną oraz wyplenić pozostałości ideologii burżuazyjnej.

Na spotkaniu w Rzymie 7 lipca roku 1952 nasz ruch zajął się tematem rozdziału Marksa Podział pracy w obrębie manufaktury i podział pracy w obrębie społeczeństwa. Przez „manufakturę” prelegent wyrażał „przedsiębiorstwo”. Pokazano, że aby wyjść z kapitalizmu, oprócz systemu produkcji handlowej zniszczyć trzeba także społeczny podział pracy — i Stalin o nim przypomina — oraz tak samo podział zakładowy, bądź techniczny, z którym wiąże się degradacja robotnika i fabryczny despotyzm. Oto dwa filary systemu burżuazyjnego: anarchia społeczeństwa i despotyzm przedsiębiorstwa. Widzimy jeszcze u Stalina usiłowanie walki z tym pierwszym. O drugim — milczy.

Nic dziś w Rosji nie idzie w kierunku tych zdobyczy — ani tych dziś przypomnianych, ani tych pozostawionych w cieniu.

Jeżeli bariera — nie do pokonania ani obecnie, ani w przyszłości i przełamywana tylko po to, by ubijać jedno z drugim handlowe interesy — stoi pomiędzy zakładem państwowym a kołchozem, cóż mogłoby zbliżyć miasto i wieś, cóż mogłoby pomniejszyć społeczny podział pomiędzy robotnikiem a chłopem, cóż mogłoby uwolnić tego pierwszego od konieczności sprzedawania zbyt wielu godzin za niewielki pieniądz albo niewielką ilość chleba i pozwolić mu tym samym przeciwstawić się kapitalistycznej tradycji monopolu na naukę i kulturę?

Nie jesteśmy nie tylko w pierwszej fazie socjalizmu, ale nawet w kompletnym kapitalizmie państwowym, czyli w gospodarce, w której wszystkie produkty, pomimo że są towarami i cyrkulują przy pomocy pieniądza, pozostają w dyspozycji państwa, tak że z centrum może ono ustalać wszystkie stosunki ekwiwalencji, w tym siły roboczej. Takiego państwa też nie mogłaby klasa robotnicza gospodarczo i politycznie kontrolować oraz podbić: działałoby w służbie kapitału anonimowego i podziemnego. Ale do takiego systemu Rosji daleko. Tam mamy tylko państwowy industrializm13. Ten system, wyrosły po rewolucji antyfeudalnej, nadaje się do rozwinięcia i rozpowszechnienia przemysłu i kapitalizmu w piorunującym tempie, gdyż obejmuje kolosalne państwowe inwestycje w prace publiczne. Może także przyspieszyć transformację w kierunku burżuazyjnym rolnej gospodarki i stosunków prawnych. Rolne przedsiębiorstwa „zbiorowe” nie mają w sobie nic państwowego, ani socjalistycznego, rzecz jasna: są na poziomie spółdzielni powstałych w dolinie Padu w czasach Baldinich i Prampolinich, prowadzących produkcję rolną na wydzierżawionych albo i kupionych gruntach, również publicznych — na przykład zalewowych, sięgających czasów dawnych księstw. To, że w kołchozach bez wątpienia rozkradane jest sto razy więcej niż w tych nijakich, ale przynajmniej uczciwych spółdzielniach, do Stalina w jego Krelmu nie dotrze.

Państwo industrialne zatem, zmuszone negocjować zakup żywności ze wsi na arenie „wolnego rynku”, utrzymuje wynagrodzenie siły roboczej i czasu pracy na takim samym poziomie, jak w prywatnym przemyśle kapitalistycznym. Można wręcz powiedzieć, że pod względem ewolucji gospodarczej do całkowitego kapitalizmu państwowego bliżej, na przykład, Ameryce niż Rosji. O ile robotnik rosyjski za, być może, trzy piąte swojej pracy dostaje na koniec produkty rolne, to amerykański za te trzy piąte dostaje produkty przemysłowe, i nawet jedzenie ma w dużej części (biedaczek) przemysłowo zapuszkowane.

Państwo i odwrót

W tym momencie nasuwa się kolejna ważna kwestia: stosunek rolnictwo–przemysł jest w Rosji na poziomie całkowicie burżuazyjnym, jak znaczący by nie był nieustanny postęp tego drugiego. Stalin przyznaje tu, że nie myśli nawet potencjalnie o innowacjach zbliżających się, nie mówimy, że do socjalizmu, ale do większego etatyzmu.

Również ten odwrót został zręcznie przykryty doktrynalną zasłoną. Co możemy zrobić? Brutalnie wywłaszczyć kołchozy? Do tego potrzeba siły państwa. Ale tu Stalin przyzywa z powrotem postulat przyszłego zniesienia państwa, który innym razem potraktował jak przeżytek, wspominając o nim z miną kogoś, kto by chciał powiedzieć: „Chyba sobie tylko żartujecie, chłopaki”.

Nie broni się, naturalnie, teza mówiąca, że państwo robotnicze musi się rozbroić, gdy cała wieś zorganizowana jest jeszcze według formy prywatnej i handlowej. Bo jeśliby nawet przyjąć na moment tezę rozpatrywaną wcześniej, mówiącą, że w epoce socjalizmu może istnieć produkcja towarów, to i tak nie dałoby się jej oddzielić od innej, zgodnie z którą, dopóki merkantylizm nie zostanie wyeliminowany wszędzie, dopóty nie będzie mogło być mowy o znoszeniu państwa.

Na zakończenie pozostaje przedstawić wniosek, że w Rosji rozwiązanie fundamentalnego stosunku miasto–wieś, nawet jeśli przeszedł on znaczną ewolucję od odwiecznych cech azjatyckich i feudalnych, przedstawiane jest dokładnie tak samo, jak je przedstawia kapitalizm — w klasycznych terminach, w jakich zawsze stawiały ten problem kraje burżuazyjne: zapewnić zdrowe stosunki wymiany pomiędzy wytworami przemysłu i ziemi. „System taki będzie wymagał ogromnego zwiększenia produkcji zbywanej przez miasto dla wsi” [s. 77]. No i proszę! Pomijając przez moment państwo, rozwiązanie to jest wręcz „liberalne”.


Powiedzieliśmy, że oprócz kwestii stosunku rolnictwo–przemysł, rozwiązanej w sposób zdradzający całkowitą bezsilność i niemożność zrobienia czegokolwiek poza uprzemysłowieniem i rozwojem produkcji (a więc rozwiązanej na szkodę robotników), jest jeszcze jeden istotny problem: stosunku pomiędzy państwem a przedsiębiorstwem oraz pomiędzy przedsiębiorstwami.

Ten problem ukazał się Stalinowi w formie pytania o to, czy w Rosji obowiązuje, również w ekonomii wielkiego przemysłu państwowego, prawo wartości, właściwe produkcji kapitalistycznej. Chodzi o prawo, zgodnie z którym wymiana towarów zachodzi zawsze pomiędzy ekwiwalentami: obłudna fasada „wolności, równości i Benthama”14, którą Marks obnażył, pokazując, że kapitalizm nie produkuje dla produktu, tylko dla zysku. W szczękach tego imadła, w obliczu konieczności i panowania praw ekonomicznych, Manifest Stalina porusza się w sposób taki, że potwierdza naszą tezę: w swej najpotężniejszej formie kapitał podporządkowuje sobie państwo, kiedy te jawi się prawnym właścicielem wszystkich firm.

Drugiego dnia, Szeherezado, Ci o tym opowiemy, a trzeciego — o rynkach międzynarodowych i o wojnie.

Dzień drugi

Dla precyzyjnego zdefiniowania obecnej gospodarki rosyjskiej głównym przedmiotem pierwszego dnia dyskusji na tematy, w których Stalin odniósł się do naszych marksistowskich omówień i objaśnień, było zakwestionowanie tego, że może istnieć zgodność pomiędzy produkcją towarową a gospodarką socjalistyczną. Dla nas każdy system produkcji towarowej w świecie współczesnym, w świecie pracy uspołecznionej, czyli skupiania pracowników w zakładach produkcyjnych, określa gospodarkę kapitalistyczną.

Przejdziemy teraz do kwestii etapów gospodarki, albo lepiej, organizacji socjalistycznej oraz rozróżnienia pomiędzy niższą a wyższą formą komunizmu. Powiedzmy od razu, że w centrum naszej doktryny (by wejść na teren historyczny, zostawiając za sobą definicje systemów „nieruchomych”, a więc abstrakcyjnych) leży stanowisko mówiące, iż przejście od gospodarki kapitalistycznej do socjalizmu nie odbywa się za jednym zamachem, lecz stanowi długi proces. Możliwe jest z tej uwagi współistnienie sektorów o gospodarce prywatnej z sektorami o gospodarce kolektywnej, obszarów kapitalistycznych (oraz przedkapitalistycznych) z obszarami socjalistycznymi, i to przez dość znaczny okres. Ale od razu precyzujemy: każdy obszar czy sektor, w którym cyrkulują towary, który towary pozyskuje albo sprzedaje (wliczając ludzką siłę roboczą), jest sektorem o gospodarce kapitalistycznej.

Stalin deklaruje w swoim tekście (znanym już teraz w całości i w oryginale), że rosyjski sektor rolniczy jest sektorem handlowym (potwierdzając przy okazji, że obowiązuje w nim gospodarka prywatna również co do własności niektórych środków produkcji). Próbuje też argumentować, że sektor przemysłowy (wielki przemysł) produkuje towary tylko, gdy mowa o dobrach konsumpcyjnych, a nie produkcyjnych. Stwierdza jednak, że nie tylko sektor wielkoprzemysłowy, ale całość rosyjskiej gospodarki można określić mianem socjalistycznej, mimo że nadal istnieje w niej produkcja towarowa na dużą skalę.

Obszernie na to wszystko odpowiedzieliśmy, mając na względzie nasz obfity materiał oparty na studium podstawowych tekstów marksizmu oraz faktów ogólnej historii gospodarczej i historii ostatniego stulecia. Dziś musimy przejść do kwestii „praw ekonomicznych” i „prawa wartości”.

Jasności i niejasności

Wcześniej jednak należy odnotować pewien fakt. W omawianym tekście, wobec opartego na Engelsie sprzeciwu mówiącego, że z kapitalizmu wychodzi się dopiero, gdy się wychodzi z merkantylizmu, że kapitalizm przezwyciężony zostaje tam, gdzie przezwyciężony zostaje merkantylizm, Stalin ogranicza się do próby wyczytania czegoś innego z pojedynczego zdania, podczas gdy Engels rozwija swą tezę (wspaniale, mistrzowsko wyręczając się przy tym… stalinistą Dühringiem) poprzez cały dział zatytułowany Socjalizm, i w rozdziałach, z których wiele razy czerpaliśmy cytaty: Zagadnienia teoretyczne, Produkcja, Podział.

Rzeczone zdanie z Engelsa brzmi: „Przejęcie środków produkcji przez społeczeństwo znosi produkcję towarową, usuwając tym samym panowanie produktu nad producentami”15.

Rozróżnienie może mogłoby ujść za zręczne (może), ale doktrynalnie jest błędne. Engels — zwraca uwagę Stalin — nie mówi, czy chodzi o przejęcie wszystkich środków produkcji, czy tylko części. Ale — kontynuuje — tylko przejęcie przez społeczeństwo wszystkich środków produkcji (przemysł wielki i drobny, rolnictwo) pozwoliłoby na odejście od systemu produkcji towarowej. Psiakrew!

Około roku 1919 wylewaliśmy z Leninem (i Stalinem) siódme poty, by wbić do zakutych łbów socjaldemokratów i anarchistów, że środków produkcji nie można podbić z dnia na dzień, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, i że właśnie dlatego — i tylko dlatego — potrzeba terroru i dyktatury. A teraz ma się drukować podręczniki ekonomii politycznej, by uznać niedorzeczność, że wszystkie produkty utracą charakter towaru za jednym zamachem, w dniu, w którym funkcjonariusz, wspiąwszy się na Kreml, przedłoży jakiemuś przyszłemu Stalinowi do podpisania dekret wywłaszczający ostatnią kurę ostatniego członka ostatniego kołchozu.

W innym miejscu Engels mówi o przejęciu wszystkich środków produkcji, i dlatego słyszymy narrację, że przytoczonej wyżej formuły Engelsa „nie można uważać za zupełnie jasną i dokładną” [s. 9].

Na rogi proroka Abrahama, mocny towar! Fryderyk Engels we własnej osobie — przemyślany, opanowany, zdecydowany, najklarowniejszy Fryderyk, rekordzista świata w orce na ugorze doktrynalnych zwyrodnień, niedosięgalny pod względem skromności i odwagi (zaraz po burzliwym Marksie, który przez blask swego spojrzenia i języka jest niekiedy odbierany jako nieprzenikniony, i przez ten nadmiar siły jest być może — być może — łatwiejszy do zafałszowania); Fryderyk, którego krystaliczna proza płynie bez przeszkód jak woda ze źródła, i który przez swój naturalny dar, ale również naukowy rygor, nie pomija żadnego koniecznego słowa, ani też żadnego nie dodaje ponad miarę — zostaje posądzony o niedostatek precyzji i przejrzystości!

Uporządkujmy jedną sprawę: nie jesteśmy w Biurze Organizacyjnym ani w komitecie agitacyjnym, gdzie być może mógłbyś, eks-towarzyszu Józefie, mierzyć się z Fryderykiem jak równy z równym. Jesteśmy w szkole zasad. W którym miejscu jest mowa o przejęciu wszystkich środków? Czy może tam, gdzie jest mowa o towarach? Ani razu. Takie przejęcie — przypomina Engels — „[o]d czasu, gdy na widowni dziejowej pojawił się kapitalistyczny sposób produkcji, różnym jednostkom i całym sektom marzyło się często, mniej lub bardziej wyraźnie, jako ideał przyszłości”16. My się nie bawimy w półprawdy, bo dla nas to nie jest kwestia ideału, tylko nauki.

A gdy nieco dalej Engels ponownie mówi o społeczeństwie obejmującym w posiadanie wszystkie środki produkcji, to dokładnie we fragmencie, w którym nakreśla całość roszczeń (którymi dogłębnie zajęliśmy się na wspomnianym wyżej spotkaniu w Rzymie), bo tylko tą drogą można dojść do wyzwolenia wszystkich jednostek. Engels pokazuje tam, że żądania zniesienia przeciwieństwa między miastem a wsią, między pracą umysłową a fizyczną oraz zniesienia społecznego i zawodowego podziału pracy (Stalin uznaje problem dwóch pierwszych przeciwieństw, ale stwierdza, popełniając kolejną poważną pomyłkę w kwestii doktryny, że „[t]ego problemu klasycy marksizmu nie wysuwali”!!! [s. 23]) — że te żądania przedstawiali już utopiści, z największym zapałem Fourier i Owen. Ten drugi przewidywał ograniczenie ludności pojedynczych obszarów zamieszkanych do 3000 osób i całkowitą przemienność pracy fizycznej i umysłowej dla każdej z nich. Engels wyjaśnia, że tym słusznym i wielkodusznym żądaniom brakowało dowodu, którego dostarcza marksizm: na to, że są możliwe dzięki stopniowi rozwoju sił wytwórczych osiągniętemu wtedy (a obecnie przekroczonemu) przez kapitalizm. Mamy tu do czynienia z antycypacją najwyższego triumfu rewolucji, z opisem tej organizacji produkcji, przy której praca „przestanie być ciężarem, a stanie się przyjemnością”17 oraz z przypomnieniem wyczerpującego dowodu, który już przytoczyliśmy — to sama klasyka, na litość boską! — z 12. rozdziału Kapitału o zniszczeniu zezwierzęcającego człowieka podziału pracy w społeczeństwie i despotyzmu w zakładzie. W ich temacie ani Stalin, ani Malenkow18 nie mogą powiedzieć, że poczynili najmniejszy krok naprzód, bo, przeciwnie — jak pokazują stachanowizm i akcyjność (dialektyczna reakcja na to pierwsze wynędzniałych, zbrutalizowanych i zgniecionych w ubóstwianym zakładzie pracy)19 — marsz wiedzie w kierunku najcięższego kapitalizmu.

Stalin okraja te postulaty, sprowadzając je do usunięcia „przeciwieństwa interesów” [s. 21–22] pomiędzy przemysłem a rolnictwem, pomiędzy pracownikami fizycznymi a personelem kierowniczym. Ale chodzi o coś zupełnie innego! Mianowicie o zniesienie w organizacji społecznej stałego podziału ludzi pomiędzy te sektory i te funkcje.

Gdzie jest, do licha, w tych fragmentach z Engelsa pozwolenie, by twierdzić, że dla wybudowania tej wielkiej struktury społeczeństwa przyszłości nie potrzeba, by każde uderzenie kilofem druzgotało pozycję merkantylizmu, zasypując jeden po drugim jego cuchnące okopy?

Z pewnością nie możemy tu powtórzyć Stalinowi całych tych rozdziałów, i jak zwykle cytujemy ustępy kluczowe — kluczowe dlatego, że są krystalicznie jasne i niepodważalne, a nie takie, żeby można je było przyjąć cum grano salis20.

Engels: „»Wymiana pracy na pracę na zasadzie równej oceny« — jeżeli ma jakiś sens, mianowicie wzajemną wymienialność produktów jednakowej pracy społecznej, a więc prawo wartości — jest właśnie podstawowym prawem produkcji towarowej, a więc także jej najwyższej formy, produkcji kapitalistycznej21. W dalszej części znajdziemy świetnie znane upomnienie, że Dühring, wespół z Proudhonem, pojmuje społeczeństwo przyszłości jako handlowe, i nie zdaje sobie sprawy, że tym samym opisuje społeczeństwo kapitalistyczne. „Fantastyczne” społeczeństwo kapitalistyczne — mówi Engels. Stalin za to, w swoim tekście, który z tego powodu nie jest bez znaczenia, opisuje takie, które istnieje na prawdę — skromnie mówimy my.

Marks: „Wyobraźmy sobie wreszcie, na odmianę, związek wolnych ludzi pracujących za pomocą wspólnych środków produkcji i świadomie wydatkujących swe liczne indywidualne siły robocze jako jedną społeczną siłę roboczą”22. Na spotkaniu w Neapolu komentujemy słowo po słowie, pokazując, że cały ten wstępny akapit jest programem rewolucyjnym. Wraz z przyszłym nadejściem tej społecznej formy organizacji, określonej zwięźle: komunizm!, powraca się do Robinsona, od którego się wyszło. Co to znaczy?

Wytwór Robinsona nie był towarem, a jedynie przedmiotem użytku, bo nie narodziła się jeszcze — of course23wymiana. Pokonawszy orlim lotem całą ludzką historię: „Wszystkie określenia pracy Robinsona powtarzają się tutaj, tylko już nie indywidualnie, lecz społecznie”24. „Tutaj”, czyli w rzeczonym komunistycznym związku. Jedyny podręcznik, jakiego tu potrzeba, to elementarz, żeby nauczyć się czytać! I czytamy: gdy społeczeństwo jest socjalistyczne, wytwór pracy ponownie przestaje być towarem. Następnie Marks porównuje ten stan rzeczy (socjalizm) do produkcji handlowej, pokazując, że jest ona socjalizmu dialektycznym, perfekcyjnym, bezwzględnym i niedającym się pogodzić przeciwieństwem.

Społeczeństwo i ojczyzna

Jednakże zanim podejmiemy się kwestii praw ekonomicznych, powinniśmy jeszcze powiedzieć coś o stalinowskiej wersji zarysowanej przez Engelsa we wspomnianych rozdziałach Anty-Dühringa prezentacji programu socjalistycznego. Tym bardziej że Stalin, odpierając opinie różnych rosyjskich ekonomistów, daleki od prób kolejnych naruszeń i rewizji klasycznego tekstu, przytacza jego pełne fragmenty, wyrażając ostre partyjne potępienie w obliczu każdego pogwałcenia w tej sprawie kompletnej ortodoksji.

Rozwijając swoje podstawowe objaśnienie, Engels nieustannie mówi o przejęciu środków produkcji przez społeczeństwo, a przede wszystkim (co w kółko powtarzamy, odnosząc się do badań poświęconych tej kwestii w piśmie niniejszym oraz w Prometeo) o przejęciu produktów, które dziś ujarzmiają producenta, a nawet nabywcę. W konsekwencji kapitalizm definiuje się nie tylko jako system negujący rozporządzanie przez producenta środkami produkcji, ale przede wszystkim negujący jego rozporządzanie produktami.

W moskiewskiej parafrazie „społeczeństwo” znika, a w jego miejsce mówi się na każdym kroku o przejściu narzędzi produkcji w ręce państwa, w ręce narodu; gdy chce się poruszyć publiczność, mówi się o ich przejściu w ręce ludu, a w mowach końcowych, dla wywołania rytualnych owacji — w ręce socjalistycznej ojczyzny!

Jeśliby podsumować stalinowski opis — nie omieszkując przyznania mu tej zalety, że jest brutalnie szczery — przejęcie środków produkcji co do ziemi, dużych maszyn i narzędzi rolniczych okazuje się czysto prawne, gdyż wszelki jego efekt nie wychodzi poza strony statutu państwowego artelu25 rolnego albo ostatniej radzieckiej konstytucji (w rewizji). Pusta deklaracja ich prawnej własności nie jest potwierdzona ekonomiczną dyspozycją rolnymi produktami, które są rozdzielone pomiędzy zbiorowe kołchozy i pojedynczych kołchoźników. Przejęcie środków produkcji jest rzeczywiste tylko w przypadku wielkiego przemysłu, ponieważ tylko jego produktami rozporządza państwo, podczas gdy środki konsumpcji ono jedynie odsprzedaje. Nie jest faktem — nie tylko co do produktów, ale także co do środków produkcji — ich publiczne przejęcie w posiadanie w średnim i drobnym przemyśle, w przedsiębiorstwach handlowych, a także w stosunku do drobnego sprzętu oficjalnie wspieranej rodzinnej i rozdrobnionej uprawy rolnej26. Niewiele zatem — pomimo istnienia ogromnych fabryk i gigantycznego budownictwa publicznego — jest tak naprawdę w rękach i pod kontrolą samozwańczego socjalistycznego i radzieckiego związku; niewiele zostało faktycznie upaństwowione, znacjonalizowane w całości. Relatywny rozmiar własności państwowej w stosunku do całej gospodarki jest być może większy i w niektórych państwach burżuazyjnych.

Kto więc, jaki podmiot i jaka siła, trzyma w rękach to, co zostało po rewolucji wyrwane z rąk prywatnych? Lud, naród, ojczyzna! Engels i Marks nigdy tych słów nie użyli. „[P]rzekształcenie we własność państwową nie usuwa kapitalistycznego charakteru sił wytwórczych” — stwierdza Engels w cytowanym wyżej rozdziale. Gdy społeczeństwo weźmie na siebie podział produktów, jest jasne, że będzie to społeczeństwo bez klas, społeczeństwo, które przestąpiło klasy. A dopóki klasy będą istniały, będzie społeczeństwem zorganizowanym przez jedną klasę z zamiarem zniesienia wszystkich klas, a także — w wyniku dialektycznej konsekwencji — samej siebie. Tutaj następuje punkt styku z mistrzowskim wyjaśnieniem należącym do marksistowskiej doktryny państwa, skrystalizowanej od roku 1847. „Proletariat obejmuje władzę państwową i zamienia środki produkcji najpierw we własność państwową [słowa Marksa cytowane przez Engelsa]. Tym samym jednak znosi on sam siebie jako proletariat, znosi wszystkie różnice klasowe i przeciwieństwa klasowe, a zatem i państwo jako państwo”. Wtedy dopiero, i po przebyciu tej jedynej słusznej ścieżki, mamy do czynienia z działaniem społeczeństwa, które w końcu rozporządza siłami wytwórczymi oraz każdym produktem i zasobem.

A ten cały „lud”? Co to do diabła jest? Klasowa hybryda, suma wyzyskiwaczy i niewolników, politycznych i biznesowych zawodowców z wygłodniałymi i uciskanymi masami. „Lud” już przed rokiem 1848 odstąpiliśmy stowarzyszeniom szerzącym wolność i demokrację, pacyfizm i humanitarny progresywizm. W swych żałosnych, niesławnych „większościach” nie jest on podmiotem zarządzania gospodarczego, a tylko i wyłącznie przedmiotem wyzysku i oszustwa.

A „naród”? To kolejna konieczność i przesłanka budowy kapitalizmu, wyrażająca ten sam zlepek klas społecznych, tyle że już nie w mdłej formie prawnej i filozoficznej, a w formie geograficznej, etnograficznej i językowej. Również i „naród” niczego nie przejmuje w posiadanie: Marks wykpił w słynnych fragmentach wyrażenia „bogactwo narodu” i „dochód narodowy” (to drugie odgrywa istotną rolę w stalinowskiej analizie Rosji) oraz pokazał, że naród bogaci się kosztem robotnika27.

Rewolucje burżuazyjne i rozprzestrzenienie się nowoczesnego przemysłu w miejsce systemów feudalnych w Europie i wszelkich innych systemów na świecie — co było zgodnie ze spojrzeniem marksistowskim transformacją konieczną i rewolucyjną — musiały się dokonać nie w imię burżuazji i kapitału, a w imię ludów i narodów. Z tego faktu wynika perfekcyjna zgodność, w przekazach z Moskwy, pomiędzy dezercją z frontu marksistowskiej ekonomii a odwrotem od proletariackiej, rewolucyjnej i internacjonalistycznej „kategorii” społeczeństwa używanej w tekstach klasycznych w kierunku kategorii politycznych właściwych ideologii i agitacji burżuazyjnej: demokracji ludowej i narodowej niepodległości.

Nie ma więc co się dziwić, że po 26 latach powtarzany jest grubiański przekaz, od którego na zawsze się odcięliśmy: podnieśmy burżuazyjne flagi28, które były w górze już w czasach Cromwella, Waszyngtona, Robespierre’a czy Garibaldiego, potem upadły w błoto, i które marsz rewolucji musi, przeciwnie, zatopić w nim bez litości, przeciwstawiając socjalistyczne społeczeństwo kłamstwom i mitom ludów, narodów i ojczyzn.

Prawo i teoria

Dyskusja dotknęła również tematu porównania praw gospodarki rosyjskiej z prawami wyznaczonymi przez marksizm dla gospodarki burżuazyjnej. Tekst, którym się zajmujemy, walczy dialektycznie na dwa fronty. Jedni mówią tak: „Gdyby nasza gospodarka była już socjalistyczna, nie bylibyśmy nieuchronnie kierowani na tor konkretnych procesów gospodarczych, lecz bylibyśmy w stanie sami modyfikować trasę, na przykład nacjonalizując kołchozy, znosząc wymianę handlową i pieniądz. Jeśli nam dowodzisz, że to niemożliwe, to powinniśmy z tego wywnioskować, że żyjemy w społeczeństwie o gospodarce całkowicie kapitalistycznej. Co nam daje udawanie, że tak nie jest?”. Inni, przeciwnie, chcieliby definitywnego porzucenia kryteriów wyróżniających socjalizm określonych przez teoretyczny marksizm. Stalin stara się opierać obu grupom. Ci naiwni badacze najwyraźniej nie są aktywnymi elementami „politycznymi”, inaczej prosta czystka zrobiłaby tak, że niepotrzebnie nie zawracaliby głowy. Mowa jedynie o „technikach”, o ekspertach obecnej maszynerii produkcyjnej, będących jedynym kanałem, przez który rząd centralny może się dowiedzieć, czy ten cały sprzęt jakoś działa, czy też się zacina; a jeśliby mieli rację, to nic by nie dało ich uciszanie: w taki czy inny sposób, kryzys by się pokazał. Trudność, która dziś wyrosła, albo raczej wyszła na światło dzienne, nie jest natury akademickiej, krytycznej albo nawet „parlamentarnej”, bo żeby potrafić wyśmiać takie docinki wystarczy być — nie mówimy, że Hitlerem, tylko jakimś małym De Gasperinim. Trudność jest rzeczywista, materialna; w rzeczach, a nie w głowach.

By być w stanie odpowiedzieć, centrum rządowe musi podtrzymywać dwa punkty: po pierwsze, że również w gospodarce socjalistycznej ludzie muszą przestrzegać praw ekonomicznych, poza które nie da się wykroczyć; po drugie, że prawa te, nawet jeśli w przyszłej erze kompletnego komunizmu będą wszystkie całkowicie odmienne od tych z czasów kapitalistycznych, określonych przez Marksa, to w okresie socjalistycznym niektóre pozostają jeszcze takie same jak prawa produkcji i dystrybucji kapitalistycznej. A gdy wskazało się prawa, które jawią się niemożliwymi do przezwyciężenia, to nie można, pod groźbą klęski, ich ignorować, a już w ogóle — działać przeciwko nim.

Powstaje więc specyficzny, choć zasadniczy problem: spośród tych praw, czy rosyjskiej gospodarki dotyczy prawo wartości? A jeśli tak, to czy każdy mechanizm działający według prawa wartości nie jest zwyczajnym kapitalizmem? Na pierwsze pytanie Stalin odpowiada: tak, prawo wartości u nas działa, choć nie wszędzie. Na drugie: nie, ponieważ może istnieć gospodarka, która przestrzega prawa wartości, pomimo że nie jest kapitalistyczna.

W całej tej podniosłej teoretycznej „rozprawie” porządek zdaje się dosyć wadliwy, a przede wszystkim wygodny dla polemicznych przeciwników marksizmu: dla tych, którzy używają broni „filozoficznych” i będą mieli pole do popisu w odniesieniu do zwięzłego zrównania ze sobą wpływu na ludzkość praw naturalnych z wpływem praw ekonomicznych, a także dla przeciwników ekonomicznych, którzy od wieku z tęsknotą wyczekują okazji do rewanżu na Marksie, pragnąc go zapędzić w ślepy zaułek: „Daremny trud, prawom ekonomicznej rentowności i konkurencji interesów, tak jak my je widzimy, nie wymkniecie się nigdy”.

Musimy dokonać rozróżnienia pomiędzy teorią, prawem i programem. W pewnym miejscu Stalin posuwa się do następującego stwierdzenia: „Co się tyczy Marksa, to nie lubił [!] on — jak wiadomo — odrywać się od badania praw produkcji kapitalistycznej” [s. 66].

Na ostatnim spotkaniu naszego ruchu, 6 i 7 września w Mediolanie, jednym z głównych wątków było wykazanie, że w każdym akapicie Marks zdradza swój cel: nie opisywać chłodno kapitalistycznego faktu, a wyrażać intencję oraz program zniszczenia kapitalizmu. Nie chodziło nam wyłącznie o pokonanie tej starej, plugawej oportunistycznej legendy, lecz o pokazanie, że cała praca Marksa ma naturę polemiczną i bojową, i że zatem nie zatracił się on w opisywaniu kapitalizmu i incydentalnych kapitalizmów, tylko opisał kapitalizm okazowy, system kapitalistyczny abstrakcyjny, tak jest! który nie istnieje, tak jest! — ale który całkowicie odpowiada apologetycznym założeniom burżuazyjnych ekonomistów. Tym, co ważne, jest w istocie zderzenie — zderzenie klas, zderzenie stron, a nie banalna sprzeczka uczonych — pomiędzy dwiema pozycjami: tą chcącą dowieść trwałości, wieczności maszyny kapitalistycznej oraz tą wykazującą jej rychłą śmierć. W tym kontekście wskazane było rewolucjoniście Marksowi przyjąć, że mechanizmy są faktycznie idealnie wycentrowane i naoliwione przez wolność konkurencji, przez powszechne prawo do produkowania i konsumowania wedle jednolitych reguł. Tego w prawdziwej historii kapitału nie było, nie ma i nie będzie, a rzeczywiste dane wyjściowe w ogromnym stopniu sprzyjają naszej demonstracji. Tym lepiej. Jeśli, mówiąc krótko, kapitalizmowi udałoby się wytrwać kolejny wiek bez zgrzytów i pozostawszy w swej idyllicznej formie, dowód Marksa by się zawalił. Jaśnieje potęgą, dopóki trzyma się na nogach, kapitalizm, tak — ale monopolistyczny, ciemiężycielski, dyktatoryjny i morderczy, a jego ekonomiczne wskaźniki rozwoju są dokładnie takie, jakich można oczekiwać, wychodząc od okazu czystego. Potwierdzenie doktryny naszej przeciw doktrynie jego sługusów.

Marks poświęcił tak swe życie na opisanie socjalizmu, komunizmu, i jesteśmy przekonani, że gdyby chodziło wyłącznie o opis kapitalizmu, miałby to głęboko gdzieś.

Marks bada więc i rozwija — tak, „ekonomiczne prawa” kapitalizmu, ale w taki sposób, że w kompletnym i dialektycznym przeciwieństwie rozwija się też system charakterystyk socjalizmu. Czy ten ostatni zatem ma jakieś prawa? Czy są one inne? A jeśli tak, to jakie?

Chwila moment! My w centrum marksistowskiej konstrukcji stawiamy program, który jest momentem dalszym w stosunku do chłodnych badań. „Filozofowie rozmaicie tylko interpretowali świat; idzie jednak o to, aby go zmienić” (Tezy o Feuerbachu; każdy wykształcony palant doda jeszcze: tezy młodzieńcze). Ale przed programem, i nawet przed podaniem odkrytych praw, określić trzeba ogół doktryny, system „teorii”.

Niektóre Marks znajduje całkiem gotowe u swych własnych przeciwników, tak jak teorię wartości Ricardo, a także teorię wartości dodatkowej. Te teorie — i nie chcemy powiedzieć, że Stalin tego nie wie — są czym innym niż omówione głęboko przez Marksa „prawo wartości” i „prawo wartości dodatkowej”, które, by nie wprowadzać w błąd tych mniej obeznanych, lepiej byłoby nazywać „prawem wymiany ekwiwalentów” i „prawem stosunku między stopą wartości dodatkowej a stopą zysku”.

Rozróżnienie, które chcemy czytelnikowi objaśnić, obowiązuje również w badaniach nad naturą fizyczną. Teoria jest zobrazowaniem rzeczywistych procesów oraz ich współzależności, mającym ułatwić ich ogólne zrozumienie w ramach pewnej dziedziny, przechodząc dopiero później do przewidywań i modyfikacji. Prawo jest precyzyjnym wyrazem określonej relacji, zazwyczaj pomiędzy dwoma zestawami faktów materialnych, która zachodzi nieustannie, przez co pozwala obliczyć stosunki nieznane (przyszłe, panowie filozofowie, albo teraźniejsze, albo przeszłe — nieważne!). Teoria jest rzeczą ogólną, prawo — dobrze określoną i konkretną. Teoria jest z reguły jakościowa i definiuje jedynie pewne byty czy wielkości. Prawo jest ilościowe i dąży do ich pomiaru.

Przykład z fizyki: w historii optyki panowały naprzemiennie, z różnym powodzeniem, dwie „teorie” światła. Teoria emisyjna stanowiła, że światło jest efektem ruchu drobnych, korpuskularnych cząsteczek, a teoria falowa — że jest efektem drgania ośrodka fizycznego, w którym się rozchodzi. Najprostsze prawo optyki z kolei, prawo odbicia, mówi, że promień padający na zwierciadło tworzy z nim taki sam kąt, jak promień odbity. Jako że takie prawo sprawdziło się tysiące razy, młody galant wie, gdzie się ustawić, by zobaczyć ślicznotkę z naprzeciwka malującą się przy swej toaletce: fakt jest taki, że prawo to jest zgodne z obiema teoriami, i to inne zjawiska i inne prawa zadecydowały pomiędzy nimi.

Powracając do tekstu, mamy coś następującego: „prawo wymiany pomiędzy równymi wartościami” jest zgodne zarówno z „teorią” Stalina, mówiącą: w gospodarce socjalistycznej istnieją formy handlowe, jak i z teorią (skromnie) naszą, mówiącą: jeśli istnieją formy handlowe oraz wielka produkcja, mamy do czynienia z kapitalizmem. Jak zweryfikować to prawo? Bardzo łatwo: jedziemy do Rosji i obserwujemy, że wymienia się w rublach, według określonych cen, jak na każdym zwyczajnym bazarze. A zatem prawo wymiany obowiązuje. Jak zobaczyć, która z teorii jest prawdziwa? To już nieco skomplikowane. My wnioskujemy: jesteśmy w pełnym, zwyczajnym i autentycznym kapitalizmie; Stalin wymyśla teorię — no właśnie: teorie się wynajduje, prawa się odkrywa — i mówi na przekór staremu Marksowi: dane zjawiska ekonomiczne socjalizmu przebiegają w normalnym przypadku zgodnie z prawem wymiany (zwanym „prawem wartości”).

Natura i historia

Zanim przejdziemy do sedna — jakie są u Marksa prawa gospodarki kapitalistycznej oraz które z nich „rozróżniają” pomiędzy kapitalizmem a socjalizmem, albo (ewentualnie) są obu stadiom wspólne — musimy zwrócić uwagę na zbyt powszechne przyrównywanie do siebie praw fizycznych i praw społecznych.

Jako uczniowie Marksa musimy być bojownikami i polemistami, toteż nie powinniśmy rozwiązywać takich kwestii w stylu akademickim i naciskać na teoretyczną analogię obu rodzajów praw, w „politycznym” celu uniknięcia obiekcji w stylu: „Jeśli prawa społeczne nie są więc tak niemożliwe do przezwyciężenia, jak na przykład prawo grawitacji, to bierzcie i pozbądźcie się paru”.

Jak moglibyśmy zapomnieć, że pomiędzy gigantem Marksem a kordonem opłaconych szczekaczy w uniwersytetach kapitału walka idzie o to, że prawa gospodarki burżuazyjnej „nie są prawami naturalnymi” i że dlatego jesteśmy w stanie oraz chcemy przełamać ich błędne koło? Prawda, tekst Stalina przypomina, że u Marksa prawa ekonomiczne nie są „wieczne”, tylko odpowiadają poszczególnym stadiom i epokom społecznym: niewolnictwu, feudalizmowi, kapitalizmowi. Ale on chce jeszcze dorzucić, że „pewne prawa” są wszystkim epokom wspólne i obowiązują również w socjalizmie, który sam też będzie miał swoją „ekonomię polityczną”. Stalin szydzi z Jaroszenki i Bucharina, którzy mieli stwierdzić, że ekonomia polityczna ustąpi miejsca nauce organizacji społecznej. Odpowiada kąśliwie, że ta nowa dyscyplina, której podejmowali się już pseudomarksistowscy i drżący przed carską policją rosyjscy ekonomiści29, to w rzeczywistości „polityka gospodarcza”, którą uznaje za rzecz całkiem odmienną i potwierdza jej konieczność.

Cóż, my mówimy tak: to, czy w socjalizmie będzie istnieć nauka ekonomiczna30, przedyskutujemy wtedy, gdy wszystkie pojęcia zostaną już przywrócone na swe prawidłowe miejsce; ale gdy istnieje jeszcze polityka gospodarcza (jak być musi również podczas dyktatury proletariatu), istnieją zwaśnione klasy i nie osiągnięto jeszcze socjalizmu. I trzeba sobie postawić, jak Lenin, pytanie: kto jest u władzy? I jednocześnie: w którym kierunku podąża rozwój gospodarczy (który — tu się zgadzamy — jest stopniowy)? Na to pytanie odpowiedzą nam prawa tego rozwoju.

Co do ogólnej kwestii praw natury i historii, dla niej miejsce znajdziemy pośród omówień naszego pisma teoretycznego, w którym odpowiadamy na ataki pod adresem marksizmu dotyczące — z uwagi na to, że na 1000 autorów 999 uważa Moskwę za jego oficjalną siedzibę — banalności wyrazu nadawanego tam teorii (bo jest to teoria, a nie prawo) materializmu historycznego, ataki dotyczące kwestii determinacji i woli, przyczynowości i celowości. Oryginalna pozycja Marksa pozostaje wciąż ta sama (tak mało rozumiana i tak niewygodna dla tych, którzy robią politykę oportunistycznego sukcesu), pozostaje wciąż pozycją historycznego antagonizmu przeciwstawnych klas i ich bezpośredniej walki, w której czasem korzysta się z maszyny do pisania, a czasem z karabinu maszynowego („pióra i miecza” obecnie już się nie mówi). Dla nas zwycięska burżuazja popchnęła w przód metodę krytyczno-naukową i zastosowała ją z odwagą najpierw do domeny naturalnej, a potem społecznej. Odkryła i rozgłosiła teorie, które dziś są nasze: teorię wartości (wartość towaru określona jest ilością i czasem pracy społecznej potrzebnej do jego reprodukcji) i wartości dodatkowej (wartość każdego towaru zawiera wkład kapitału oraz wartość dodatkową: w pierwszej z tych części reprezentuje zwrot wkładu, a w drugiej zysk). I powiedziała triumfalnie: „jeśli przyznajecie [a przyzna to sto lat później sama nauka], że te same prawa fizyczne obowiązują zarówno dla pierwotnej mgławicy, jak i dla naszej dzisiejszej planety Ziemi, musicie tak samo przyznać, że wszystkie przyszłe ludzkie społeczeństwa przestrzegać będą tych samych stosunków społecznych, jako że możliwość interwencji Boga bądź Czystej Myśli zgodnie z obu dziedzin wykluczamy”. Marksizm z kolei polega na naukowym wykazaniu, że kosmos społeczny podąża cyklem, który złamie formy i prawa kapitalistyczne, i że kosmos społeczny przyszłości regulowany będzie w inny sposób. Jako że nie sprawia wam żadnego problemu kastracja i banalizowanie tej potężnej konstrukcji do granic absurdu w celach wewnętrznej i zewnętrznej „polityki”, bądźcie tak uprzejmi i porzućcie wreszcie przymiotniki „marksistowscy”, „socjalistyczni” i „komunistyczni”, nazywajcie się ekonomistami, populistami, postępowcami: pasuje jak ulał.

Marks i prawa

Engels uznał Marksa za założyciela nauki materializmu historycznego. Marks oświadczył, że jego wkład w zastosowaniu tej nauki do obecnego świata nie leżał w odkryciu walki klas, lecz we wprowadzeniu pojęcia dyktatury proletariatu.

Z rozwojem teorii dochodzimy zatem do programu klasy i partii, do organizacji klasy robotniczej celem powstania i przejęcia władzy. Na drodze tej olbrzymiej wędrówki leży badanie nad prawami kapitalizmu. Prawdziwe i podstawowe prawa stwierdzone w Kapitale są dwa. W tomie pierwszym stwierdzone jest ogólne prawo kapitalistycznego pomnażania, określane „prawem narastającego zubożenia” (zajmowaliśmy się nim wiele razy), które mówi, jak wraz z postępem koncentracji kapitału w wielkie skupiska rośnie liczba proletariuszy i tych „pozbawionych rezerw” — i powtarzamy po raz tysięczny, że nie chodzi tu o spadek poziomu konsumpcji czy rzeczywistego standardu życia robotnika. W drugim i trzecim tomie Kapitału (które będą w naszym piśmie przedmiotem organicznego naświetlenia, tak jak był tom pierwszy) rozwinięte jest prawo reprodukcji kapitału (powiązane z tym, nad którym pochylimy się nieco później: prawem spadku stopy zysku). Zgodnie z nim część produktu, a zatem i pracy, musi być przez kapitalistę odłożona w celu odtworzenia tego, co ekonomiści nazywają „dobrami kapitałowymi”, czyli wysłużonych maszyn, fabryk itd. Gdy odkładana w ten sposób przez kapitał część wzrasta, „inwestuje” on, to znaczy powiększa wyposażenie w postaci maszyn i narzędzi produkcyjnych. Prawa Marksa dotyczące rozdziału wytworu ludzkiej pracy pomiędzy dobra przeznaczone do bezpośredniej konsumpcji i dobra instrumentalne pokazują, że dopóki pozostanie przy życiu wymiana handlowa i system płac, cały system będzie napotykał kryzysy i rewolucje.

Pierwsze ze wspomnianych praw z pewnością nie znajdzie zastosowania w społeczeństwie socjalistycznym, gdyż społeczeństwo to zorganizowane będzie w taki właśnie sposób, by rezerwa społeczna stanowiła indywidualną gwarancję dla wszystkich, pomimo iż nie będzie należeć do nikogo konkretnie ani nie będzie podzielona (jak w czasach przed kapitalizmem) na multum drobnych części. Drugie prawo, mówi Stalin, pozostaje; i stwierdza on w dodatku, że Marks sam to przewidywał. Marksizm stwierdza jedynie — między innymi w znanym ustępie z krytyki Programu Gotajskiego31 — że społeczne potrącenie z indywidualnej pracy będzie miało miejsce także i w społeczeństwie komunistycznym, tak by można było utrzymać wszelkie urządzenia i obiekty produkcyjne, usługi powszechne itd. Nie będzie to miało charakteru wyzysku właśnie dlatego, że nie będzie zachodziło drogą rynkową; i z tego samego powodu ta część odłożona przez społeczeństwo ustanowi stabilną równowagę, zamiast serii wstrząsów, w relacji pomiędzy wytworami przeznaczonymi do konsumpcji a tymi przeznaczonymi jako „instrumenty” dalszej produkcji.

Zasadniczy sens tego wszystkiego jest następujący: Stalin czyni drogocenne wyznanie, stwierdzając, że zważywszy na funkcjonowanie prawa wartości także w przemyśle państwowym, jego przedsiębiorstwa składowe działają w oparciu o dochód handlowy, rentowne zarządzanie, koszty produkcji, ceny itp. Pisząc „itp.”, mamy na myśli po prostu opłacalność. Stwierdza on poza tym, że program przyszłości obejmuje wzrost produkcji środków produkcji. Co oznacza, że „plany” radzieckiego rządu dotyczące uprzemysłowienia kraju zakładają, iż zamiast przedmiotów konsumpcji dla ludności, wytwarzać należy maszyny, pługi, traktory, nawozy itd., i prowadzić ogromne prace publiczne.

Przy okazji ostatniego spotkania naszego skromnego ruchu przestudiowaliśmy pewne interesujące zagadnienie: plany wykonują państwa kapitalistyczne, plany będzie wykonywać też proletariacka dyktatura. Ale pierwszy prawdziwy plan socjalistyczny (rozumiany jako natychmiastowe „despotyczne wtargnięcie” — patrz Manifest32) będzie koniec końców planem: podwyższenia kosztów produkcji; skrócenia dnia pracy; dezinwestycji kapitału; ilościowego i przede wszystkim jakościowego wyrównania poziomu konsumpcji (która w anarchii kapitalistycznej sprowadza się w dziewięciu dziesiątych do niszczenia produktu na marne) — dokładnie dlatego, że taka jest odpowiedź na „rentowne zarządzanie handlowe” i „dochodowe ceny”. A zatem będzie to plan niedoprodukcji, plan drastycznej redukcji części produktu stanowionej przez dobra kapitałowe. Z łatwością złamiemy prawo reprodukcji, gdy dział II Marksa (wytwarzający środki spożywcze) zdoła w końcu znokautować dział I (wytwarzający instrumenty produkcyjne). Obecna kapitalistyczna kakofonia już dawno nam porozrywała bębenki.

Środki konsumpcji są dla robotników, środki produkcji — dla szefów. Łatwo powiedzieć, że stawszy się szefem państwa robotniczego, znękani pracownicy mają interes, by „zainwestować” i poświęcać po pół dnia dla działu I. Gdy Jaroszenko bierze krytykę tej tendencji do oszałamiającego rozrostu wytwarzania środków produkcji i sprowadza ją do formułki: „Prymat spożycia nad produkcją”, to popada w banał. Ale w podobny banał popada i ten, kto ucieka się — celem przemycenia pod socjalistycznym sztandarem państwowego industrializmu — do haseł agitacyjnych typu: „Kto nie pracuje, ten nie je” albo „Zniesienie wyzysku człowieka przez człowieka”; prawie jakby celem wyzyskiwanej klasy było — w znamienicie eleganckim stylu — zapewnić sobie, że będzie wyzyskiwana przez samą siebie.

W rzeczywistości, nawet bazując wyłącznie na jej wewnętrznym świecie ekonomicznym, gospodarka rosyjska stosuje wszystkie prawa kapitalizmu. Jak można rozszerzać produkcję dóbr niespożywczych, nie przekształcając przy tym ludzi w proletariuszy? Skąd ich biorą? Ścieżka jest dokładnie taka sama jak w akumulacji pierwotnej, a środki często równie brutalne, jak te opisane w Kapitale. Będą to albo kołchoźnicy, którzy nagle zostaną bez jednej krowy, albo azjatyccy wędrowni pasterze odciągnięci od kontemplacji lśniących gwiazd Wielkiej Niedźwiedzicy, albo też mongolscy poddani feudalni, po tysiącu lat oderwani od gleby. Przykaz jest jasny: więcej dóbr instrumentalnych, więcej robotników, większy czas pracy, większa intensywność pracy. Słowem, postępujące pomnażanie i reprodukcja kapitału w piekielnym tempie.

I hołd, jaki wbrew armii przygłupów składamy „wielkiemu Stalinowi”, jest następujący. To właśnie rozwój procesu kapitalistycznej akumulacji pierwotnej — jeśli rzeczywiście dosięgnie on prowincji olbrzymich Chin, tajemniczego Tybetu, czy bajecznej Azji Środkowej, skąd wywodzi się europejski ród — będzie stanowił rewolucyjne wprawienie w ruch koła historii. Tyle tylko, że nie będzie to rozwój socjalistyczny, a kapitalistyczny. W znacznym kawałku świata wzniesienie sił wytwórczych jest konieczne. Stalin ma jednak rację, gdy mówi, że to nie zasługa Stalina, a praw ekonomicznych, które mu tę „politykę” narzucają. Jego własne przedsięwzięcie polega jedynie na zafałszowaniu etykietki, co samo w sobie jest klasycznym środkiem stosowanym przez przedstawicieli akumulacji pierwotnej!

Na Zachodzie z kolei siły wytwórcze są już o wiele razy przerośnięte i ich nieustanne chybotanie popycha państwa do opresji, pożerania rynków i lądów, przygotowywania rozlewów krwi i wojny. Tutaj nie pomoże żaden plan wzrostu produkcji, a jedynie plan likwidacji bandy złoczyńców; a na pierwszym miejscu: wdeptania w błoto ich cuchnącej bandery wolności i parlamentaryzmu.

Socjalizm i komunizm

Zamkniemy wątek ekonomiczny zarysem stadiów przyszłego społeczeństwa, wokół którego tematu „dokument” (o, tego słowa szukaliśmy!) Stalina wprowadza nieco zamieszania. France-Presse oskarżyła go o plagiat tekstu Nikołaja Bucharina o prawach ekonomicznych okresu przejściowego. Ale ten tekst Stalin kilkakrotnie przywołuje, sięgając w istocie po jego krytykę autorstwa Lenina33. Bucharin miał tę wielką zaletę, gdy powierzone mu było przygotowanie programu Kominternu (który pozostał na etapie projektu), że uwypuklał postulat antyhandlowy rewolucji socjalistycznej jako jej pierwszorzędny aspekt. Poszedł potem śladem Lenina w analizie fazy przejściowej „w Rosji” i w uznaniu za fakt tego, że należało tam tolerować formy handlowe, pod proletariacką dyktaturą.

Wszystko staje się jasne, gdy tylko odnotujemy, że stadium Lenina i Bucharina ma miejsce przed dwoma stadiami społeczeństwa komunistycznego, o których mówił Marks i które Lenin wytłumaczył we wspaniałym rozdziale pracy Państwo a rewolucja34.

Poniższy szkic może posłużyć za podsumowanie tego wcale nie prostego przedmiotu obecnego dialogu.

Stadium przejściowe. Proletariat zdobył władzę polityczną i zmuszony jest postawić klasy nieproletariackie poza prawem; a to dokładnie dlatego, że nie może ich „znieść” pstryknięciem palca. Oznacza to, że państwo proletariackie nadzoruje gospodarkę, w której częściowo — choć w malejącym stopniu — znajduje miejsce nie tylko dystrybucja handlowa, ale i formy prywatnego rozporządzania produktami i środkami produkcji, czy są one rozproszone, czy skupione. Gospodarka jeszcze nie socjalistyczna, gospodarka przejściowa.

Niższe stadium komunizmu, lub — jeśli ktoś woli — socjalizmu. Społeczeństwo rozporządza już generalnie produktami i rozdziela je pomiędzy swych członków na podstawie planu „reglamentacji”. Tej funkcji nie zapewnia już wymiana handlowa i pieniądz — nie można przyznać Stalinowi racji, że wizję formy bardziej komunistycznej stanowi prosta wymiana bez pośrednictwa pieniądza, ale nadal według prawa wartości: byłby to rodzaj cofnięcia się do systemu barterowego. Mamy do czynienia, przeciwnie, z rozdziałem produktów z kierunku centrum bez zwrotu równowartości. Przykład: wybucha epidemia malarii i w dotkniętym regionie rozdziela się za darmo chininę, jednak tylko w ilości jednej porcji na osobę.

W takiej fazie konieczny jest nie tylko obowiązek pracy, ale także odnotowywanie świadczonego czasu pracy i certyfikat go potwierdzający — słynne „pokwitowanie”, o którym tak wiele przez ostatnie stulecie dyskutowano. Jego osobliwość leży w tym, że nie można go trzymać w zapasie, tak że każdy odruch akumulacyjny prowadzi do utraty danej ilości pracy bez ekwiwalentu. Prawo wartości zostaje pogrzebane. (Engels: „Tak więc przy powyższych założeniach społeczeństwo nie przypisuje produktom żadnych wartości”35).

Wyższe stadium komunizmu, które bez wahania nazywamy socjalizmem pełnym. Wydajność pracy jest taka, że dla uniknięcia trwonienia produktu i ludzkiej siły nie potrzeba już (z wyjątkiem przypadków patologicznych) ani przymusu, ani reglamentacji. Wolny pobór dóbr konsumpcyjnych dla każdego. Przykład: apteki rozprowadzają chininę za darmo bez ograniczeń. A jeżeli ktoś miałby wziąć dziesięć porcji, żeby się otruć? Byłby oczywiście równie głupi, jak ci, co mylą zgniłe społeczeństwo burżuazyjne z socjalizmem.

W którym z tych trzech stadiów jest Stalin? W żadnym. Jest w stadium przejściowym, tylko że nie od, a do kapitalizmu. Rzecz nieomal godna szacunku i w żadnym razie nie samobójcza!

Dzień trzeci: przedpołudnie

Pierwszego dnia miała miejsce dyskusja na temat faktu, że każdy system produkcji towarów jest systemem kapitalistycznym, odkąd pracując w masowych skupiskach ludzi, produkuje się masowo towary. Kapitalizm i merkantylizm będą się wspólnie wycofywać z kolejnych obszarów działania czy też stref wpływów współczesnego świata.

Dnia drugiego dyskusja została wznowiona, przechodząc od rozpatrzenia procesu ogólnego do obecnej gospodarki rosyjskiej. Uznając podane przez Stalina prawa za rzeczywiście w strukturze tej gospodarki obowiązujące, stwierdzono, że wynika z tego diagnoza pełnego kapitalizmu, będącego w stadium „wielkiego industrializmu państwowego”.

Według naszego interlokutora ten całkiem określony i konkretny proces, zastosowany do ogromnych obszarów i ludności, doprowadzić może do akumulacji i koncentracji przemysłu ciężkiego, niemającego sobie równych, bez zaistnienia konieczności powtórzenia się — jak w Anglii, we Francji itd. — fazy brutalnego ogołocenia warstw biednych zamkniętych w kręgach gospodarki lokalnej i ograniczonych rozdrobnioną techniką pracy. I to wszystko w oparciu wyłącznie na będącej już faktem (od roku 1917) likwidacji wielkich posiadaczy ziemskich.

Jeśli ten punkt sprowadzać ma się do tezy mówiącej, że dogłębne wprowadzenie techniki pracy w wielkiej skali i z zasobami nauki stosowanej odbywa się inaczej niż wieki wcześniej (również dlatego, że w całkiem innych światowych okolicznościach), to mogłoby to być przedmiotem oddzielnych badań, zwłaszcza tych nad „kwestią rolną”. Stalinowi pozwalamy, by próbował pokazać, że do pełnego kapitalizmu dotrze nie powozem, a samolotem; tylko niech ze swej strony przyzna się co do „kierunku ruchu”. My, nędzni piesi, przesyłamy mu z ziemi dokładne dane z szeregu baz — ale nawet radar może zwariować.

A teraz część trzecia: ramy światowych stosunków w kontekście kompleksu produkcji, konsumpcji, wymiany; państwowe i wojskowe stosunki sił.

Wszystkie trzy stanowią aspekty jednej wielkiej kwestii. Pierwszy można nazwać aspektem historycznym, drugi aspektem gospodarczym, a trzeci i ostatni — politycznym. Kierunek i punkt końcowy badań może być tylko jeden wspólny.

Produkty i wymiana

Szef państwa i partii rosyjskiej ewidentnie zmuszony jest zmieniać kierunek swych korekt doktrynalnych oraz towarzyszących im oschłych reprymend wobec sprzeciwiających się „towarzyszy” za każdym razem, gdy przechodzi między tematem cyrkulacji w obrębie rosyjskiej gospodarki a tematem cyrkulacji poprzez jej granice. Gdy podejmuje ten drugi — na co, jak czytelnik pamięta, zwracaliśmy już uwagę — baczni „obserwatorzy” z Zachodu natychmiast nadstawiają uszu. Daleki od śpiewania jeszcze jednego hymnu na cześć tysiącletniej autarkii, pan z Kremla ze spokojem skierował swą lornetkę — a niedługo, pytają się tamci z uczonym wyrazem twarzy, dalmierz? — na przestrzenie poza żelazną kurtyną; a dawne historie o podziale stref wpływów, jako alternatywie dla gwałtownych spięć i zrywania stosunków, ponownie wynurzyły się z głębin. Cokolwiek by nie powiedzieć, ten motyw jest przynajmniej mniej histeryczny i durny niż skrzeczenie o ludobójstwie czy majaczenie o wrogiej agresji36.

Sposób, w jaki w Rosji (i krajach powiązanych) produkty przemysłowe trafiają do rolników, a produkty rolne do mieszkańców miast, jest, jak stwierdza Stalin — miażdżąc przy tym wszystkich Janów Kowalskich cytatami z Marksa i Engelsa, a gdy trzeba, także i korygując urzędowo pojęcia, zwroty i formuły ich autorstwa — w pełnej zgodności z socjalizmem. Kołchozy sprzedają swoje produkty „swobodnie” i innego sposobu, by je pozyskać, nie ma; droga rynkowa zatem, jak najbardziej, ale na specjalnych zasadach: państwowe ceny (nowość! wyłączna specjalność!), a nawet specjalne „umowy” o „opłacie towarami”, czyli nie z użyciem pieniądza, tylko na zasadzie handlu wiązanego, księgując dostawy zwrotne z fabryk państwowych (niesłychanie oryginalne rozwiązanie! schodzimy tu do poziomu sprzedawcy wędlin na rogu, amerykańskiego marine ustalającego dokładny ekwiwalent pomiędzy stosunkami seksualnymi a kartonami papierosów, banalnych clearingów państw zachodnich!). Tak naprawdę mistrz mówi, że nie użyłby terminu „opłata towarami”, tylko „wymiana produktów”. Nie chcielibyśmy, aby wina spadła na tłumaczenie; tak więc wszystkie systemy ekwiwalentów, mniej czy bardziej konwencjonalne — od barteru barbarzyńców po pieniądz jako jedyny ekwiwalent dla wszystkich, po tysiące systemów rejestrowania świadczeń wzajemnych, począwszy od książeczki wydatków gosposi, a skończywszy na skomplikowanych kartotekach bankowych, w których obliczeń dokonują elektroniczne mózgi zasilane energią atomową, podczas gdy tysiące rekrutów dziennie powiększa szeregi przytłaczającego potoku próżnujących sprzedawców siły roboczej — po co te wszystkie systemy ekwiwalentów się narodziły i istnieją, jeśli nie dla wymiany produktów i tylko dla niej?

Stalin jednak pragnie rozprawić się z zagrażającym jego konstrukcji kornikiem, to znaczy faktem, że z „sald” wymiany ekwiwalentów rodzi się prywatna akumulacja, i stwierdza, że są przeciw temu zabezpieczenia.

Nawet generalissimusom37 trudno utrzymać się w siodle z podobną tezą i bić szablą to w jednym, to w drugim kierunku: cios w doktrynalne zesztywnienie, cios w rewizjonistyczne ustępstwa. Elastyczność prawdziwego bolszewickiego leninisty? Nie, eklektyzm — brzmiała nasza odpowiedź; i wtedy bolszewicy dostawali szewskiej pasji38.

Co by nie mówić o stosunkach wewnętrznych (których badanie nie kończy się, jak już mówiliśmy, tutaj i dziś), to sam Stalin podnosi szerokie zastrzeżenia, jeśli mowa o stosunkach zewnętrznych.

Towarzyszowi Notkinowi dostało się po nosie za stwierdzenie, że towarami są także różne maszyny i narzędzia wytwarzane w zakładach państwowych. Mają wartość, notuje się ich ceny, ale towarami nie są: widzimy Notkina drapiącego się po łepetynie. „Po drugie, jest to [mówienie o wartości, cenie itp. środków produkcji] konieczne do tego, by w interesach handlu zagranicznego realizować sprzedaż środków produkcji państwom zagranicznym. Tu, w dziedzinie handlu zagranicznego, ale tylko w tej dziedzinie [kursywa w tekście], nasze środki produkcji rzeczywiście są towarami i rzeczywiście sprzedaje się je (bez cudzysłowu)” [s. 43–44].

Tę ostatnią uwagę z nawiasu odnajdujemy w samym opatrzonym formalnym imprimatur tekście: zakładamy zatem, że nierozważny Notkin umieścił w cudzysłowie wyraz „sprzedaje”, dla marksisty i bolszewika nielekko śmierdzący. Widać, że nie przebrnie przez kursy dla młodzików.

Za parę lat przydałaby nam się, prosimy, następująca dana, kwantum: stosunek inwestycji przeznaczonych zewnętrznie i wewnętrznie. I dodatkowa informacja: dąży się do tego, by ten stosunek rósł, czy spadał? To, że produkt całkowity powinien w zawrotnym tempie narastać, wiemy z prawa „proporcjonalnego” rozwoju gospodarki planowanej. Nie władając rosyjskim, zakładamy, że rozumie się to następująco: kwotowe plany produkcji są pomyślane tak, by wzrost zachowywał stałą roczną proporcję, zgodnie co do formy z prawem wzrostu demograficznego albo procenta składanego. Odpowiedni termin, który proponujemy my, jest taki: rozwój planowy w proporcji geometrycznej. Nakreśliwszy tym samym poprawnie „krzywą”, zapisujemy, korzystając z naszych skromnych pokładów oleju w głowie, następujące „prawo”: socjalizm zaczyna się wtedy, gdy ta krzywa się załamuje.

Na dziś odnotowujemy: te produkty, również instrumentalne, które idą za granicę, są towarami, nie tylko co do „formy” rachunkowości, ale również „w istocie rzeczy” [s. 44].

Czyli jedno mamy. Wystarczy podyskutować poprzez dystans paru tysięcy kilometrów, a nad czymś zawsze uda się porozumieć.

Zysk i wartość dodatkowa

Jeszcze chwila cierpliwości, a porozmawiamy o wysokiej polityce i wysokiej strategii: zmarszczone czoła się odprężą, bo w tych tematach wszyscy wszystko pojmują w mgnieniu oka: czy Cezar zaatakuje? czy Pompejusz się wymknie? czy spotkamy się znowu pod Filippi? czy przekroczymy Rubikon? Tak, to są łatwo przyswajalne głupotki, bo smakowite.

Potrzebna nam jednak jeszcze jedna kwestia z zakresu marksistowskiej ekonomii. Siła rzeczy prowadzi marszałka do wybuchowego problemu światowego rynku. Mówi, że ZSRR wspiera bratnie kraje taką pomocą gospodarczą, która promuje w nich uprzemysłowienie. Czy to się tyczy tak samo Czechosłowacji, jak i Chin39? Popatrzmy. „Można powiedzieć z całą pewnością, że kraje te nie tylko nie będą potrzebowały przywozu towarów z krajów kapitalistycznych, lecz same odczują konieczność zbywania na zewnątrz nadwyżek swojej produkcji” [s. 26]. Znowu narzuca się to samo: produkowane i eksportowane na Zachód są towarami; a eksportowane do Rosji — czym?

Istotnym faktem w tym powrocie przy rozwiniętych flagach merkantylizmu co do formy i istoty (jeśli naprawdę mielibyśmy wierzyć w makijaż ekonomicznych facjat!) identycznego z kapitalistycznym jest to, że bazuje on na imperatywie: eksportować, by móc więcej produkować! I to ten właśnie imperatyw zasadniczo panuje wewnątrz rzekomego „kraju socjalistycznego”, gdzie tak naprawdę mamy do czynienia z prawdziwym biznesem typu import-eksport pomiędzy miastem a wsią, pomiędzy sławetnymi sprzymierzonymi warstwami, bo także tam — jak widzieliśmy — koniec końców obowiązuje prawo postępu geometrycznego, maksyma: „Produkować więcej! Produkować więcej!”.

Oto ile pozostało z marksizmu! Bo odkąd „klasa robotnicza dzierży władzę”, to nie powinna już — twierdzi Stalin — używać ofensywnych formuł rozróżniających pomiędzy pracą niezbędną a dodatkową, pracą opłaconą a nieopłaconą! [s. 15]. A także bo, o ile poczyniony został — jak zobaczymy — niewielki ukłon w stronę prawa wartości dodatkowej (które zoologicznie jest teorią, w rozumieniu dnia drugiego, a nie prawem), to od dziś „[j]est to niesłuszne”, że „prawo przeciętnej stopy zysku jest podstawowym prawem ekonomicznym współczesnego kapitalizmu”. „Współczesny kapitalizm, kapitalizm monopolistyczny [no i proszę bardzo: cóż ty mogłeś o nim wiedzieć, biedny Karolu?], nie może zadowalać się przeciętnym zyskiem, który do tego wykazuje tendencję zniżkową wobec wzrostu organicznego składu kapitału. Współczesny monopolistyczny kapitalizm domaga się nie przeciętnego zysku, lecz maksymalnego zysku […]”. O ile fragment o tendencji zniżkowej zdaje się chwilowo przywracać do życia wygasłe prawo Marksa, to za chwilę ogłoszone zostaje nowe: poszukiwanie „zysku maksymalnego” „będzie podstawowym prawem ekonomicznym współczesnego kapitalizmu” [s. 31–32].

Jeśli ten miotacz ognia zostanie jeszcze na trochę w bibliotece, to nie uchronią się nawet wąsy jego operatora.

Te kontrtezy, powyginane na wszystkie strony jak sterczące gwoździe mające obronić przed każdym możliwym atakiem, są nie do przyjęcia. Mówią, że prawa ekonomiczne kapitalizmu monopolistycznego okazały się wielce odmienne od praw kapitalizmu Marksa. A potem mówią — wciąż te same tezy — że prawa ekonomiczne socjalizmu mogą bez żadnego problemu pozostać takie same jak prawa kapitalizmu. Szybko, niech ktoś otworzy okno!

Powróćmy, heroicznie, do samego początku. Należy przypomnieć sobie, jaka jest różnica pomiędzy masą zysku a masą wartości dodatkowej, stopą zysku a stopą wartości dodatkowej, oraz jakie znaczenie ma prawo Marksa — skrupulatnie przedstawione na początku trzeciego tomu — o tendencji zniżkowej średniej stopy zysku. Zrozumieć, przeczytać! To nie kapitalista zmierza ku spadkowi zysku! Spada nie zysk (masa zysku), a stopa zysku! Nie stopa każdego zysku, tylko średnia stopa zysku społecznego. Nie co tydzień albo przy każdym wydaniu „Financial Times”, tylko historycznie, w prześledzonej przez Marksa ścieżce rozwoju w kierunku społecznego monopolu środków produkcji w szponach kapitału, który ma spisaną swoją definicję, narodziny, życie i śmierć.

Kto to pojmie, będzie w stanie zrozumieć w jaki sposób wysiłek — nie pojedynczego kapitalisty-przedsiębiorcy, postaci drugoplanowej u Marksa, a wysiłek historycznej maszyny kapitału (tego ciała obdarzonego siłą witalną i duszą) walczącej daremnie przeciw prawu zniżkowej stopy jest tą właśnie i jedyną rzeczą, która pozwala nam osiągnąć konkluzję w postaci klasycznych tez, które Stalin, przy osłupieniu Zachodu, uznaje za godne ponownego uścisku. Pierwsza: nieuchronność wojny pomiędzy państwami kapitalistycznymi. Druga: nieuchronność rewolucyjnego upadku kapitalizmu, wszędzie.

Ten gigantyczny wysiłek, z jakim system kapitalistyczny próbuje się uchronić przed zatonięciem, wyraża się w wytycznej: produkować coraz i coraz więcej! Nie tylko nie przestawać, ale zaliczać każdej godziny wzrost wzrostu. Matematycznie: krzywa postępu geometrycznego; muzycznie: crescendo Rossiniego. I w tym celu, kiedy cała ojczyzna jest już zmechanizowana, eksportować. I przyswoić sobie dobrze lekcję ostatnich pięciu wieków: „handel podąża za flagą”. Ale to, Dżugaszwili, jest twoja wytyczna.

Engels i Marks

Dla celów demonstracji musimy ponownie wrócić do Marksa i Engelsa. Nie jednak do tekstów organicznych, kompletnych, żywiołowych, które obaj komponowali z najpełniejszym wigorem i z prostym ferworem kogoś pozbawionego wątpliwości, braków, kto zamiata komplikacje ze swej drogi, ani trochę z ich powodu nie cierpiąc. Mowa zaś o Marksie, którego przedstawia jego „wykonawca testamentu” w nieomal dramatycznych przedmowach do drugiego (5 maja 1885) i trzeciego (4 października 1894) tomu Kapitału. Pierwszą kwestią jest wyjaśnienie ogromnej sterty materiałów i rękopisów (które zawierają od skończonych rozdziałów po karteczki z uwagami, notatki, streszczenia, skróty nie do rozczytania, obietnice przyszłych prac, a także niepewne i chwiejne stylistycznie stronice) pogarszającym się stanem zdrowia Marksa, nieubłaganym efektem kolejnych nawrotów choroby zmuszających go do przerw, w których obawa pożerała jego wnętrzności i potężny mózg dużo bardziej, niż uzdrawiał je odpoczynek.

Nakład pracy dostarczonej przez tę ludzką maszynę pomiędzy rokiem 1863 a 1867 jest nie do oszacowania, w tym odlany pojedyncza strugą stali pierwszy tom największego dzieła. Już w latach 1864–65 choroba dała o sobie pierwsze dokuczliwe znaki, a ślady jej zniszczeń dostrzegło nieomylne oko wielkiego pomocnika pośród nieopublikowanych dokumentów. Potem zaś taka sama męcząca praca: odszyfrowywanie, czytanie od początku, przedyktowywanie, zamiana kolejności podyktowanego tekstu, porządkowanie kwestii — wszystko to z upartym zamiarem, by nie dodawać od siebie — przemogła również opór zahartowanego Engelsa: jego wielkoduszne oczy zbyt wiele nocy doglądały stron spisanych przez swojego przyjaciela i martwiąca słabość wzroku zmusiła go na parę lat do ograniczenia własnej pracy, uniemożliwiając mu pisanie przy sztucznym świetle. Niepokonany, niezrezygnowany, ofiaruje Sprawie pokorne i wierne przeprosiny. Tyle tylko dane mu było zrobić. Ze skromnością przypomina wszystkie inne obszary, w których na niego „samego” spadł cały ciężar. Rok później umiera.

Powyższe nie ma na celu dodać smaczku ani wywołać poruszenia. Ma tylko uwydatnić, że rządzący tym kompilatorem nacisk na techniczną wierność oryginałowi pozbawił prawie zupełnie obu tomów tych rozdziałów okresowej syntezy i spojrzenia całościowego, które promienieją w tomie opracowanym za życia Marksa.

Spod pióra Engelsa także wychodziły takie przebłyski — niemało i nie były one wcale błahe. Ale pod nazwiskiem Marksa nie chciał ich poszerzać, ograniczając się do analizy. Gdyby tak się to nie potoczyło, próżne byłyby dziś pewne obłudne interpretacje tekstu (dziś i przez ostatnie 50 lat) i na przykład smutna legenda, jakoby w ostatnim tomie Marks się z czegoś wycofał: czy to w filozofii, w nauce ekonomicznej, czy w polityce — zależnie od wątpliwych gustów osobistych. Ile jednoznacznych przywołań i powiązań jest pomiędzy tomem pierwszym a dziełami młodzieńczymi albo Manifestem, tyle samo jest ich pomiędzy tym tomem a tekstami ostatnimi; i tysiące ustępów z listów to potwierdzają.

Tu miejsce na analizę jest mniej niż u Engelsa. Zauważymy jedynie, że Marks w jednym z takich przebłysków mówi dlaczego poświęca tyle pracy temu prawu spadku stopy zysku. Engels jednak waha się, czy ten fragment podać i ujmuje go w nawiasy kwadratowe, ponieważ mimo że był zredagowany zgodnie z notatką w oryginalnym rękopisie, to wychodził w pewnych częściach poza zakres zawartego w nim materiału…

A więc dla kapitału prawo wzrastającej produkcyjnej siły pracy nie ma bezwarunkowego znaczenia. Z punktu widzenia kapitału produkcyjna siła pracy wzrasta nie wtedy, kiedy w ogóle oszczędza się na pracy żywej, lecz jedynie wtedy, kiedy na opłaconej części pracy żywej oszczędza się więcej, niż dodaje się pracy minionej, co zaznaczono już pokrótce w księdze I, rozdz. 13, 2, str. 409/398 [wartość przeniesiona z maszyny do produktu: na czasie, nie?]. Kapitalistyczny sposób produkcji wpada tutaj w nową sprzeczność. Jego misja historyczna polega na bezwzględnym, odbywającym się w postępie geometrycznym [sic!] rozwoju produkcyjności pracy ludzkiej. Kapitalistyczny sposób produkcji mija się z tym swoim powołaniem z chwilą, kiedy — jak to się dzieje tutaj — sam stwarza przeszkody do rozwoju produkcyjności. Dowodzi tym samym znowu, że niedołężnieje i staje się coraz bardziej przeżytkiem.40

Obojętni na filisterską obiekcję mówiącą, że po kolejnych 60 latach (cuchnącego jednak strasznie) kapitalizmu, zamiast je usunąć, te nawiasy kwadratowe należałoby — jak to zwykle z nierozważnym Marksem bywa — potroić, my podkreślamy typowe tezy programowe, które Marks uwielbiał regularnie wplatać w swe tnące i głębokie analizy. Kapitalizm runie. A postkapitalizm? Oto on: ze wzrostem produkcyjności każdej jednostki pracy nie podnosimy wyprodukowanej masy, tylko obniżamy czas pracy żyjących. Dlaczego nie chce tego Zachód? Bo jedyna droga ucieczki przed „prawem spadku stopy zysku” jest właśnie taka (nadprodukcja). A co ze Wschodem? Dokładnie to samo. Ale żeby pozostać uczciwi dodamy, że tam kapitalizm jest młodzieńczy.

„Stopa” i „masa”

Dobrze byłoby teraz powrócić — odkładając na bok zarówno przykłady liczbowe, jak i algebraiczny symbolizm — do wyprowadzenia prawa, którego, nie straciwszy jeszcze jasności umysłu, nie jesteśmy gotowi wysłać na emeryturę; zachowując, jak dalece to możliwe, zwięzłość i lekkość z wykorzystaniem tonu apologu.

Gdyby towary mogły przemawiać [pisze wielki Karol w jednym z tych akapitów-perełek], powiedziałyby: nasza wartość użytkowa interesuje, być może, człowieka, nie obchodzi nas jako rzeczy. Co jednak obchodzi nas jako rzeczy — to nasza wartość. Świadczą o tym nasze wzajemne stosunki w charakterze rzeczy-towarów. Odnosimy się do siebie nawzajem tylko jako wartości wymienne.41

Ustawiliśmy w ten sposób dla was mikrofon na placu, gdzie spotykają się towary pochodzące z jednej strony z Rosji, a z drugiej — z Ameryki. Z wysoka dotarło do nas zwierzenie, że mówią one wspólnym ekonomicznym językiem. Dla obu świętą koniecznością jest — w przeciwnym razie nie fatygowałyby się tak daleką podróżą — by docelowa cena rynkowa przewyższała koszt produkcji. W obu krajach dąży się do wytwarzania ich niskim kosztem i sprzedawania po wysokiej cenie.

Towar pochodzący z kraju o teorii kapitalistycznej mówi: „Składam się z dwóch części, więc widać tylko jedną spoinę. Są to: koszt produkcji, żywy i chwilowy wkład tego, kto mnie wytworzył, oraz zysk, który dodany do tego pierwszego daje dokładnie taką liczbę, której poniżej — nie łudźcie się — nie odejdę od swych zasad. Zadowalam się skromnym zyskiem, by zachęcić nabywcę; możecie sprawdzić jego stopę, wykonując proste dzielenie: produkt podzielony na koszt produkcji. Jeśli kosztowałbym 10, a moglibyście mnie mieć za jedyne 11, czy bylibyście aż tak skąpi, by uznać stopę w wysokości 10% za przesadną? Zapraszam, zapraszam, panowie (itd.)”.

Przekazujemy mikrofon drugiemu towarowi. On rzecze tak: „U nas obowiązuje ekonomia marksistowska. Na mnie widać (nie mam powodu tego ukrywać) dwie spoiny; jestem z trzech, a nie dwóch części. Tamten też ma taki pipsztyk, tylko go nie widać. Wydatki potrzebne do wyprodukowania mnie są dwojakie: surowce, zużycie narzędzi itp., które nazywamy (zainwestowanym we mnie) kapitałem stałym — wynagrodzenie pracy ludzkiej, które nazywamy kapitałem zmiennym. Ich suma daje koszt produkcji wspomniany przez szanownego pana, który mówił przede mną. Również u mnie dodać należy nadwyżkę, korzyść, zysk, który jest moją trzecią i ostatnią częścią, nazywaną wartością dodatkową. Co do części stałej wkładu, nie chcemy nic ponad nią, gdyż wiemy, że pozbawiona jest siły tworzącej większą wartość: ta leży cała w pracy, czy też części zmiennej wkładu. Będziecie zatem musieli sprawdzić stopę, nie zysku, a wartości dodatkowej, dzieląc tę wartość dodatkową przez wyłącznie drugą część wydanego na mnie kapitału, tą przeznaczoną na płace”.

Nabywca, tak czy owak, odpowiada: „Opowiedz to sobie babci. Mnie interesuje całkowity koszt obu dla mojego portfela — kwota sprzedaży was dwóch”.

Pomiędzy dwoma towarami wywiązuje się sprzeczka. Oba twierdzą, że są gotowe zrobić mniejszy interes, zadowalając się nędzną stopą zysku. Ponieważ żaden z nich nie może obniżyć jej do zera, wygrywa ten, który rzeczywiście ma najniższy koszt produkcji, jak przypomina również Stalin w każdej możliwej chwili. Co do części stałej, surowce muszą być w danej ilości i jakości. Spór przeniesie się, w obu eksportujących obozach, na część zmienną. Tam istnieje oczywisty środek płacenia robotnikowi mniej i sprawiania, by pracował więcej; główną rolę odgrywa jednak produktywność pracy, związana z doskonaleniem technologicznym, z wykorzystaniem wydajniejszych maszyn, z racjonalniejszą organizacją zakładów. I tu chwali się z jednej i z drugiej strony efektownymi zdjęciami wielkich instalacji, szczycąc się jeszcze dalszym obniżeniem — dla niezmiennej masy produktu — liczby oddelegowanych do nich pracowników. Kwestią, która agenta zakupu na spornym rynku obchodzi jeszcze mniej, jest to, w którym przypadku robotników opłaca i traktuje się lepiej.

Wierzymy, że czytelnikowi nie będzie trudno stwierdzić różnicę pomiędzy obiema metodami analizy wartości. Stopa wartości dodatkowej jest zawsze dużo wyższa od stopy zysku; i jest wyższa tym bardziej, im kapitał stały przeważa nad kapitałem zmiennym.

Prawo Marksa dotyczące spadku średniej stopy zysku bierze pod uwagę cały zysk, to znaczy całkowitą korzyść z danej produkcji, zanim jeszcze określi się, do kogo ten zysk trafi (bankier, przemysłowiec, posiadacz). W rozdziale XIII tomu trzeciego Marks zwraca uwagę na to, że rozpatrzył prawo w sposób ogólny przed przejściem do kwestii podziału zysku (czy też wartości dodatkowej) pomiędzy różne kategorie osób, gdyż prawo to jest prawdziwe niezależnie od tego podziału. A zatem jest prawdziwe również, gdy to państwo jest posiadaczem, bankierem i przedsiębiorcą.

Prawo to opiera się na ogólnym procesie historycznym — przez nikogo nie kwestionowanym, przez wszystkich wychwalanym — polegającym na tym, że wraz ze stosowaniem do ludzkiej pracy coraz bardziej skomplikowanych instrumentów, narzędzi, maszyn, urządzeń, zasobów technicznych i naukowych, w sposób nieprzerwany wzrasta jej produktywność. Określona masa produktów wymaga coraz to mniejszej liczby robotników. Kapitał, który trzeba wyłożyć, zainwestować, by dostać do rąk tę określoną masę produktów, zmienia się nieustannie co do tego, co Marks nazywa składem organicznym: zawiera coraz więcej kapitału przedmiotowego i coraz mniej kapitału płacowego. Wystarczy niewielu robotników, by dostarczyć obrabianym materiałom ogromnego „dodatku wartości”, ponieważ mogą oni to robić w dużo większych ilościach, niż w przeszłości. Również co do tego jest zgoda. I co dalej? Przyznajmy nawet, że kapitał — co często się zdarza (choć nie jest koniecznym marksistowskim prawem, jak dla udawanego rewolucjonisty) — zwiększa wyzysk, zwiększa stopę wartości dodatkowej, płacąc robotnikom mniej; pobrana wartość dodatkowa i zysk wtedy wzrastają. Jednakże ze względu na dużo znaczniejszy wzrost masy zakupionych i obrobionych przy wykorzystaniu takiej samej siły roboczej surowców, stopa zysku i tak się obniży, gdyż określa ją stosunek zysku, który wzrósł nieco, do całości wkładu w płace i surowce, który wzrósł — z powodu swojej drugiej składowej — w stopniu ogromnym.

Kapitał szuka maksymalnego zysku? Jak najbardziej, szuka go i znajduje, ale nie może zapobiec temu, że w międzyczasie stopa zysku spada. Masa zysku rośnie, ponieważ większa jest masa ludności, większy jeszcze bardziej proletariat, przetwarzane surowce są coraz to rozleglejsze, masa produkcji coraz to większa. Na początku: drobne kapitały, porozdzielane pomiędzy wielu i zainwestowane z atrakcyjną stopą zwrotu; na końcu: kapitały przeogromne, podzielone pomiędzy garstkę (efekt koncentracji przebiegającej równolegle do akumulacji), zainwestowane, tak, z niższą stopą, ale z rezultatem nieustannego wzrostu kapitału społecznego, społecznego zysku, średniego kapitału i zysku przedsiębiorstwa, aż po zawrotne szczyty.

Nie ma zatem żadnej sprzeczności z prawem Marksa dotyczącym spadku stopy zysku, który mógłby zostać zatrzymany jedynie poprzez zmniejszenie produktywności pracy, pogorszenie składu organicznego kapitału — rzeczy, przeciw którym Stalin wytacza swe najcięższe działa, rzeczy, na których polu desperacko próbuje pokonać wroga.

Wiek XIX i wiek XX

W poprzednim numerze niniejszego pisma42 ukazało się kilka prostych liczb ze źródeł kapitalistycznych dotyczących amerykańskiej gospodarki. Weźmy je za potwierdzenie prawa ustalonego przez Marksa i odrzuconego przez Stalina. W roku 1848 — mówią te statystyki — w czasach narodzin w Stanach Zjednoczonych kapitalizmu przemysłowego, na 1000 jednostek wartości dodanej, w produkcji, do wartości nieobrobionego surowca, 510 szło do robotników w postaci płac i pensji, a 490 do właścicieli jako zysk. Unikając wdawania się w szczegóły w postaci zużycia maszyn, wydatków ogólnych itp., te dwie liczby dają nam wprost kapitał zmienny i wartość dodatkową: ich stosunek, to znaczy stopa wartości dodatkowej, wynosi 96%.

Jaka byłaby stopa zysku według sposobu rozumowania burżuazji? Musimy znać wartość przetworzonych surowców. Możemy jej jedynie domniemywać, przyjmując, że w raczkującym przemyśle każdy robotnik przerabia średnio wartość około cztery razy większą od swojej płacy. Surowiec będzie reprezentował wartość 2000, naprzeciw 510 jednostek płac i 490 jednostek zysków. Całkowity wydatek na produkcję: 2510 jednostek. Wysoka stopa zysku — 19,5%. Zauważmy jednak, że jest ona wciąż niższa od stopy wartości dodatkowej.

Po wielkim cyklu zadziwiającego wzrostu, w roku 1929, na 1000 jednostek wartości dodanej do produktu robotnicy nie dostawali więcej niż 362, a 638 — kapitaliści. Nie dajcie się zwieść: aż do Czarnego Czwartku płace rosły i rósł również silnie poziom życia robotnika, co niczemu tu nie przeczy. Ale — widzimy — stopa wartości dodatkowej bądź wyzysku zwiększyła się znacząco: z 96 do 176%. Przez całe życie zdzieraliśmy na tym struny głosowe, więc jeśli jeszcze jest taki, co nadal nie rozumie, że jest się bardziej wyzyskiwanym pomimo tego, że ma się więcej pieniędzy i więcej się je, to niech idzie spać: nie rozumie on efektu wzrostu produktywności siły roboczej, zawartej w umordowanym ciele robotnika, a kończącej w wylakierowanym portfelu burżua.

Spróbujmy teraz wycenić całość produkcji. Przyjmujemy, że możliwość przerobu surowców przy tej samej ilości zatrudnionej siły roboczej się pomiędzy rokiem 1848 a 1929, dzięki maszynom, zdziesięciokrotniła. Przyjmujemy to z pełnym przekonaniem tego, kto rozeznaje się trochę w kwestii konstruowania syntez i jest zawsze zachowawczy w kierunku przeciwnym swojej tezie, a na korzyść kogoś dzielącego włos na czworo, kto ma radochę, jak ciągle wszystko weryfikuje. Tak więc o ile poprzednio przy 362 jednostkach dla pracowników zamiast 510 ilość przerobionego surowca spadłaby do 1420, to tutaj — przeciwnie — wzrasta ona do 14200. Przy całkowitej inwestycji w wysokości 14562 jednostek wiadomy już zysk w wysokości 638 odpowiada stopie 4.4%. Oto spadek stopy zysku! Uchylanie kapelusza przed Marksem swoją drogą — ale unikajcie wyciągania chusteczek, by wycierać kapitalistyczne łzy z oczu Wujka Sama! Rozumiecie już zatem, że szukamy stóp, a nie mas.

By pomóc wyrobić pogląd na liczby produkcji całkowitej — nawet jeśli tylko w postaci obrazowego porównania obu epok, a nie konkretnych wartości — zwrócimy uwagę, że te dwa bloki, które dla roku 1848 dały produkt brutto w wysokości 3000 jednostek, a dla roku 1929 w wysokości 15200, odnoszą się grup nieróżniących się znacznie co do liczby produkujących robotników. Jednak przez te 80 lat ludność robotnicza powiększyła się — trzymając się okrągłych liczb — niemal dziesięciokrotnie, a zatem produkt całkowity mógł spokojnie wynieść 152 000, około 50 razy więcej niż w roku 1848. Pomimo że stopa zysku fabrykantów spadła do średniej 4%, to masa zysku zwiększyła się z 490 do 6380 jednostek, czyli 13-krotnie. Nasze liczby z pewnością są zbyt ostrożne; ale najważniejsze dosadnie pokazać, że amerykański kapitalizm przestrzegał prawa stopy zysku i jednocześnie prowadził pogoń za zyskiem maksymalnym. Stalin nie jest w stanie odkryć mu żadnych nowych praw. W dodatku nie wzięliśmy nawet pod wzgląd koncentracji; przyjmując dla niej mnożnik 10, średni zysk amerykańskiego przedsiębiorstwa przemysłowego pomnożył się (co do masy) o 130. Oto kurs na kryzys, oto potwierdzenie Marksa.

Pozwolimy sobie na kolejną, jeszcze bardziej spekulatywną kalkulację. Amerykańska klasa robotnicza bierze władzę w sytuacji jak w roku 1929; powtarzamy: 14200 jednostek w surowcach, 362 w sile roboczej, 638 zysku; produkt całkowity — 15200.

Potem robotnicy czytają Marksa i używają „zwiększonej produkcyjnej siły pracy” do „ogólnej oszczędności na pracy żywej”. Dekret komitetu rewolucyjnego obcina produkcję do 10000 jednostek (w których miejscach obcina… zobaczy się wtedy; zwróćmy tylko uwagę, że nie będzie już robienia wyborów prezydenckich i innych takich…).

Z owej puli robotnik zadowoli się dodaniem do swoich 362 jednostek płacy nie całego zysku (który obciążony jest podatkami i usługami powszechnymi), a jego bardzo małej części, na początek. Powiększamy je zatem do 500 jednostek. Jako potrącenie ogólne na rzecz konserwacji obiektów publicznych oraz utrzymania administracji państwowej pobieramy więcej niż 638 byłych kapitalistów — 700 jednostek. Przeliczywszy wszystko, zostajemy z jedynie 8800 jednostkami surowca zamiast 14200, i jeśli liczba robotników pozostaje taka sama, to długość dnia pracy każdego spada o 38%, mniej więcej z 8 do 5 godzin. Dobry pierwszy krok. Jeśli obliczymy wynagrodzenie godzinowe, to zobaczymy, że wzrosło o 120%: z 45 do 100 jednostek.

To jeszcze nie byłby socjalizm. Ale podczas gdy Stalin, widząc w socjalizmie nowe prawo, stwierdza, że jest ono identyczne z prawem kapitalistycznym, według którego wraz ze wzrostem produktywności pracy wzrasta produkcja, my przeciwstawiamy mu prawo odwrotne: wraz ze wzrostem produktywności pracy obniża się wysiłek, a rozmiar produkcji pozostaje stały, albo, złamawszy jej trujące i zakrwawione kapitalistyczne gałęzie, podejmuje na nowo wzrost po łagodnej krzywej, z ludzką harmonią.

Tak długo, jak echem niesie się apel o szalony wysiłek wytwórczy, nie może on oznaczać niczego innego, niż wezwania do spotęgowanego oporu przed marksistowskim prawem stopy zysku. By stopa zysku mogła spadać, ale bez jednoczesnego spadku masy wartości dodatkowej i zysku, interweniuje retoryka reakcyjno-progresywna, wołając do zbłąkanej ludzkości: więcej pracować, więcej produkować; a jeśli ze względu na swe płace robotnicy wewnętrzni nie będą przewidywalnymi nabywcami nadwyżki produktu — znaleźć sposób na eksport, podbijając rynki zewnętrzne dla naszych dóbr konsumpcyjnych! Oto piekielne koło imperializmu, który w wojnie odnalazł nieuniknione rozwiązanie, a w odbudowie całej zniszczonej odwiecznej infrastruktury ludzkości — drogę ucieczki od ostatecznego kryzysu.

Wszystkimi tymi samymi drogami podąża Stalin: odbudowa zniszczeń, budowa najpierw kapitalistycznego wyposażenia w szerokich krajach, a dziś marsz ku rynkom. Taki marsz — kto by go nie podjął — przebiega dwojaką ścieżką: niski koszt produkcji, wojna.

Zamkniemy tę prezentację zasadniczego prawa Marksa nowym ujęciem istoty kapitalizmu, które umieścił on w Uzupełnieniu rozdziału XV i które — jak zwykle — służy jednocześnie za wyraz komunistycznego programu społecznego.

Takie oto są trzy główne fakty produkcji kapitalistycznej:

  1. Koncentracja środków produkcji w niewielu rękach, przez co środki te przestają być własnością bezpośrednich wytwórców, przekształcają się natomiast w społeczne siły produkcji, choćby nawet [istniały] z początku jako prywatna własność kapitalistów. Kapitaliści są trustees [powiernikami] społeczeństwa burżuazyjnego, chowają jednak do kieszeni wszystkie owoce tego powiernictwa.

A potem… Marks tego nie pisze, ale ma na myśli, że takie drugorzędne postaci osobowe mogą zniknąć, a kapitał pozostaje siłą społeczną.

  1. Organizacja samej pracy jako pracy społecznej: w drodze kooperacji, podziału pracy oraz powiązania pracy z naukami przyrodniczymi.

Z jednej i drugiej strony kapitalistyczny sposób produkcji znosi własność prywatną i pracę prywatną, jeżeli nawet dokonuje tego w formach antagonistycznych.

  1. Tworzenie rynku światowego.43

Jak zwykle Nić zaprowadziła nas tam, gdzie nas zaprowadzić musiała. Czytelnik zdaje sobie sprawę, że dzień jeszcze nie minął — jest dopiero południe. Przedpołudnie było być może trudne, ciężkie, jak symfonia Wagnera.

Czy kończące popołudnie okaże się lżejszą pieśnią na wyboistej drodze? Być może. L’après-midi d’un faune44? Nasz faun jednak może mieć tylko surowe kształty i złowrogie ruchy krwistego Marsa.

Dzień trzeci: popołudnie

W pierwszych dwóch dniach i w przedpołudniu trzeciego wyciągnęliśmy z wiadomego tekstu Stalina wszystkie elementy przydatne do ustalenia, jakie prawa rządzą gospodarką Rosji.

Na polu doktryny dogłębnie zakwestionowaliśmy tezę, jakoby gospodarka cechująca się tymi prawami mogła być mimo wszystko określona socjalizmem, nawet socjalizmem stopnia niższego; zakwestionowaliśmy też — w nie mniejszym stopniu — to, że w celu takiej definicji można by było posłużyć się zasadniczymi tekstami Marksa i Engelsa. W nich jasno wyczytać można — choć na pewno nie z takbanalną łatwością, z jaką czyta się komiks — cechy gospodarcze właściwe kapitalizmowi, te właściwe socjalizmowi oraz zjawiska pozwalające zweryfikować ekonomiczne przejście z pierwszego do drugiego.

Na polu faktów zdołaliśmy osiągnąć serię konkretnych wniosków. Nad rosyjskim rynkiem wewnętrznym panuje prawo wartości; a zatem:

  1. produkty mają charakter towarów;

  2. istnieje rynek;

  3. wymiana przebiega pomiędzy ekwiwalentami, jak to określa prawo wartości, a ekwiwalenty te wyrażone są w pieniądzu.

Wielka liczba przedsiębiorstw wiejskich pracuje wyłącznie celem produkcji towarów, i częściowo z formą osobistego przydziału produktów pracownikowi indywidualnej działki (który w innej części swojego czasu pracy funkcjonuje jako wytwórca zbiorowy, stowarzyszony w kołchozie), która to forma jest jeszcze bardziej oddalona od socjalizmu i jest w pewnym sensie przedkapitalistyczna i przedhandlowa.

Małe i średnie przedsiębiorstwa produkujące wyroby przemysłowe również działają nastawione na dystrybucję handlową.

Wielkie fabryki — kończąc — które, mimo że znajdują się w posiadaniu państwa, są zobowiązane do rozliczania pieniężnego oraz do wykazywania, że — przestrzegając prawa wartości zarówno w cenach zakupu czy wydatkach (surowce, płace), jak i w przychodach (produkty odstąpione) — są dochodowe, to znaczy dają dodatni zysk, nadwyżkę.

Wykazanie znaczenia marksistowskiego prawa stopy zysku i jej spadku wystarczyło, by ujawnić bezsens antytezy Stalina mówiącej, że ponieważ władzę ma proletariat, znacjonalizowana wielka maszyna przemysłowa nie goni, jak w krajach kapitalistycznych, za maksymalną ilością zysku, lecz prowadzona jest ku maksymalnemu dobrobytowi pracowników i ludu.

Pomijając bardziej poważne zastrzeżenia co do nieobecności radykalnych kontrastów pomiędzy interesami, również bezpośrednimi, robotników przemysłu państwowego, a interesami sowieckiego ludu — mieszaniny odizolowanych bądź stowarzyszonych chłopów, handlarzy, zarządców małych i średnich przedsiębiorstw przemysłowych itd., itd. — za dowód obowiązywania kapitalistycznego prawa spadku stopy zysku wzięliśmy uznane przez Stalina „prawo wzrostu planowej produkcji narodowej w postępie geometrycznym”. Jeśli plan pięcioletni narzuca podwyższenie produkcji o 20%, to znaczy ze 100 do 120 jednostek, a następny plan narzuca kolejne 20%, oznacza to, że produkcja wzrośnie nie ze 120 do 140 jednostek, a ze 120 do 144 (wzrost o 20% na 120 jednostkach z początku nowej pięciolatki). Każdy, kto rozeznaje się w liczbach, wie, że różnica wydaje się na początku nieznaczna, ale potem staje się ogromna: pamiętacie historię wynalazcy gry w szachy, któremu cesarz chiński oferował nagrodę? Poprosił o jedno ziarno zboża na pierwszym polu szachownicy, dwa na drugim, cztery na trzecim… wszystkie spichlerze niebiańskiego imperium nie wystarczyły, by przejść przez wszystkie 64.

To faktyczne prawo jest niczym innym tylko kategorycznym imperatywem: produkujcie więcej! Imperatywem właściwym kapitalizmowi, biorącym się z szeregu następujących po sobie przyczyn: wzrost produktywności pracy — wzrost kapitału przedmiotowego w relacji z tym przeznaczonym na pracę, czyli wzrost składu organicznego kapitału — spadek stopy zysku — kompensacja tego spadku frenetycznym wzrostem zainwestowanego kapitału i produkcji towarów.

Jeśli rozpoczęlibyśmy budowanie początkowych cząstek gospodarki socjalistycznej, to zauważylibyśmy to, wnioskując z faktu, że imperatyw ekonomiczny by się zmienił i okazałby się tym naszym: siła ludzkiej pracy zwiększyła się dzięki zasobom technicznym, produkujcie tyle samo i pracujcie mniej. A w prawdziwych okolicznościach rewolucyjnej władzy proletariatu, w krajach już nadmiernie wyposażonych w maszyny: produkujcie mniej i pracujcie jeszcze mniej!

Ostatnim potwierdzeniem naszej tezy — po tym (kluczowym), że nakazuje się wzrost masy produktów — jest to, że znaczna część wytworów wielkiego przemysłu państwowego jest zazwyczaj wylewana na rynki zewnętrzne, i w takim przypadku deklaruje się otwarcie, że stosunek jest handlowy nie tylko co do zapisów księgowych, ale w istocie rzeczy.

Ostatecznie znajduje się tu wyznanie, że — nawet jeśli tylko ze względu na konkurencję światową (zawsze gotową walczyć już nie na uderzenia w postaci niskich cen, a na uderzenia dział i bomb atomowych) — niemożliwa jest „budowa socjalizmu w jednym kraju”. Jedynie przy absurdalnym założeniu, że kraj ten mógłby zamknąć się za prawdziwą żelazną kurtyną, dałoby się tam rozpocząć przekształcanie technicznych zdobyczy produkcyjności pracy, połączonych z planowaniem „przez społeczeństwo w interesie społeczeństwa”, w wewnętrzne obniżenie wysiłku pracy i wyzysku pracownika. I tylko w takim scenariuszu, porzuciwszy szaloną krzywą geometryczną kapitalistycznego obłędu, plan mógłby stanowić: osiągnąwszy określony planowo standard konsumpcji dla wszystkich mieszkańców, nie będzie się produkować więcej i uniknie się karygodnej pokusy dalszego zwiększania produkcji na siłę, by zobaczyć, gdzie na zewnątrz można by się było jej pozbyć i komu ją narzucić.

Cała uwaga Kremla, co do doktryny i co do praktyki, skupia się — wręcz przeciwnie — na rynku światowym.

Konkurencja i monopole

Niedostateczne zgłębienie marksistowskiej teorii współczesnego kolonializmu i imperializmu prowadzi do zestawiania ich jako przeciwnych, albo przynajmniej uzupełniających, w stosunku do marksistowskiego opisu kapitalizmu wolnej konkurencji, który miał się rozwijać do roku około 1880.

Przy różnych okazjach nalegaliśmy, że cały ten rzekomy chłodny opis nigdy nieistniejącego kapitalizmu „leseferystycznego” i „pokojowego” jest u Marksa tylko jedną wielką „partyjną i klasową demonstracją polemiczną”, z której pomocą — przyjmując na moment, że kapitalizm działa zgodnie z nieskrępowaną dynamiką wolnej wymiany pomiędzy posiadaczami równych wartości (co wyraża nic innego tylko sławetne prawo wartości) — udaje się wyśledzić istotę kapitalizmu, będącego klasowym monopolem społecznym nastawionym nieubłaganie — od pierwszych epizodów akumulacji pierwotnej aż po dzisiejsze rozbójnicze wojny — na żerowanie na różnicach, nadwyżkach pod przykrywką wymiany obustronnie uzgodnionej, wolnej i równej.

Jeśli bazując na założeniu wymiany towarów o równej wartości, wykaże się powstawanie wartości dodatkowej oraz jej inwestowanie i akumulowanie w nowy, coraz to bardziej skoncentrowany kapitał; jeśli wykaże się, że jedyną drogą (dającą się pogodzić z przetrwaniem kapitalistycznego sposobu produkcji) wyjścia ze sprzeczności pomiędzy narastaniem na dwóch biegunach bogactwa i nędzy oraz jedyną drogą obrony przed wywnioskowanym następnie prawem spadku stopy jest nieustannie produkować więcej i zawsze ponad zapotrzebowanie konsumpcyjne — jeśli to wszystko się wykaże, oczywiste staje się, że już od samego początku nakreśla się starcie pomiędzy różnymi państwami kapitalistycznymi, z których każde poprowadzone jest do wysiłków wycelowanych w zapewnienie konsumpcji swoich towarów na obszarze sąsiada, w oddalenie swojego kryzysu, prowokując go u sąsiada.

Oficjalna ekonomia usiłowała na próżno wykazać, że możliwe jest formułami i zasadami produkcji towarowej osiągnąć stabilną równowagę na rynku międzynarodowym; utrzymywała wręcz, że kryzysy ustaną właśnie wtedy, gdy cywilizowana organizacja kapitalistyczna dotrze w każde miejsce świata. Toteż Marks musiał się dostosować i omawiać w sposób abstrakcyjny prawa fikcyjnego, pojedynczego państwa o całkowicie rozwiniętym kapitalizmie, które ponadto nie prowadziło handlu zagranicznego, oraz wykazać, że takie państwo będzie musiało „eksplodować”. Aż nazbyt jasne jest, że tam, gdzie opisane wcześniej stosunki pomiędzy dwoma zamkniętymi gospodarkami się zawiązują, nie są one czynnikiem pojednawczym, tylko wstrząsowym, a skierowana przeciw nam teza staje się tym bardziej nie do obrony. Nasze teoretyczne kłopoty byłyby poważne w tym tylko przypadku, gdyby pierwsze 50 lat obecnego stulecia nadal szło jak po gospodarczym i politycznym maśle, z traktatami o liberalizacji handlu, neutralności i rozbrojeniu: przeciwnie, świat jest sto razy bardziej kapitalistyczny i sto razy mocniej cierpi na wszelkiego rodzaju wstrząsy.

Jak zwykle, by pokazać, która strona tu kręci: przypis z początku XXII rozdziału Kapitału, tom 1:

Pomijamy tu handel międzynarodowy, dzięki któremu dany kraj może artykuły zbytku wymieniać na środki produkcji lub środki utrzymania czy też odwrotnie. Aby ująć przedmiot badania w czystej postaci i wyeliminować zaciemniające go okoliczności uboczne, musimy tu cały świat handlowy traktować jako jedno państwo i założyć, że kapitalistyczna produkcja ustaliła się wszędzie i opanowała wszystkie gałęzie produkcji.45

Od samego początku cały cykl pracy Marksa — na którego każdym odcinku (co zawsze powtarzamy) nierozłączne są teoria i program — dąży do końcowej fazy, w której sprzeczności głównych centrów kapitalistycznych rozlewają się na poziom międzynarodowy. Demonstracja faktu, że gospodarczy rozejm pomiędzy klasami społecznymi w kraju nie może być rozwiązaniem definitywnym, a jako rozwiązanie tymczasowe jest regresywny, idzie całkowicie w parze z analogiczną demonstracją iluzoryczności rozejmu pomiędzy państwami.

Niejednokrotnie przypominaliśmy, że Marks w przedmowie do Przyczynku do krytyki ekonomii politycznej z roku 1859 naszkicował następującą kolejność tematów: „kapitał, własność ziemska, praca najemna, państwo, handel zagraniczny, rynek światowy”. Pisał: „W trzech pierwszych rubrykach badam ekonomiczne warunki życia trzech wielkich klas, na jakie rozpada się nowoczesne społeczeństwo burżuazyjne”, dodając, że „związek trzech innych rubryk między sobą jest oczywisty”46.

Gdy zaczął sporządzać Kapitał, którego pierwsza część wchłonęła materiał Przyczynku, plan z jednej strony się pogłębił, a z drugiej wydawał się ograniczyć. W przedmowie do pierwszego tomu, dotyczącego procesu wytwarzania kapitału, Marks ogłosił, że druga księga traktowała będzie o procesie cyrkulacji kapitału (reprodukcja prosta i rozszerzona kapitału zainwestowanego w produkcję), a trzecia o „formach procesu jako całości”47. Poza czwartym, o historii teorii wartości, którego materiały sięgają czasu Przyczynku, tom trzeci rzeczywiście obejmuje opis procesu jako całości, bada podział wartości dodatkowej pomiędzy kapitalistów przemysłowych, właścicieli ziemskich oraz kapitał bankowy i zamyka się „urwanym” rozdziałem o Klasach. Opracowanie miało, co jasne, rozwinąć się w kierunku problematyki państwa i rynku międzynarodowego, którą zajęły się inne kluczowe — poprzedzające Kapitał i po nim następujące — teksty marksizmu.

Rynki i imperia

W samym Manifeście oraz w pierwszym tomie Kapitału, jak powszechnie wiadomo, pierwszorzędne znaczenie mają odniesienia do formowania się w wieku XV, w następstwie odkryć geograficznych, rynku międzyoceanicznego jako do zasadniczej danej akumulacji kapitalistycznej, a także odniesienia do wojen handlowych pomiędzy Portugalią, Hiszpanią, Holandią, Francją i Anglią.

W momencie polemicznego i przeznaczonego dla celów walki klasowej opisu kapitalizmu „modelowego” na scenie światowej dominowało Imperium Brytyjskie; jemu i jego wewnętrznej gospodarce Engels i Marks poświęcili największą uwagę. Ale ta gospodarka była liberalizmem w teorii, w rzeczywistości zaś — imperializmem i monopolem; i to od roku 1855, co najmniej. Lenin w Imperializmie przywołuje w tym zakresie przedmowę, którą w roku 1892 Engels umieścił na początku nowego wydania swojej pracy Położenie klasy robotniczej w Anglii z roku 1844. Engels nie chciał wykreślić z tej młodzieńczej pracy „przepowiedni o zbliżającej się rewolucji społecznej w Anglii”. Za ważniejsze uważał to, iż przewidział utratę przez Anglię światowego monopolu w przemyśle. I miał po stokroć rację. O ile polityka monopolistyczna, według fragmentów cytowanych przez Lenina, służyła uśpieniu angielskiego proletariatu — pierwszego na świecie uformowanego z wyrazistymi konturami klasowymi — koniec brytyjskiego monopolu porozrzucał nasiona walki klasowej i rewolucji na cały świat. Oczywiście, potrzeba będzie więcej czasu niż w fikcyjnym „pojedynczym, całkowicie kapitalistycznym kraju”, ale dla nas rozwiązanie rewolucyjne jest już teoretycznie przesądzone, a ścieżki i przyczyny jego „odroczenia” to potwierdzają. Nadejdzie.

Przytaczamy inny od cytowanego przez Lenina fragment tamtego tekstu:

Teoria wolnego handlu opierała się na jednym założeniu, że Anglia miała stać się jedynym wielkim ośrodkiem przemysłowym świata rolniczego. Tymczasem fakty dowiodły, iż założenie to jest czystym urojeniem. Warunki nowoczesnego przemysłu, siłę pary i maszyny, można stworzyć wszędzie, gdzie jest paliwo, zwłaszcza węgiel — a węgiel mają prócz Anglii także inne kraje: Francja, Belgia, Niemcy, Ameryka, nawet Rosja. [Dzisiejsze nowe formy energii tylko wzmacniają ten argument]. […] [Mieszkańcy tych krajów] [z]aczęli wytwarzać nie tylko dla siebie, ale i dla reszty świata; a skutek jest taki, że monopol przemysłowy, który Anglia posiadała niemal sto lat, jest teraz nieodwołalnie złamany.48

Paradoks? Byliśmy w stanie obalić szopkę wolnego kapitalizmu analizą konkretnego przypadku tylko dzięki temu, że przypadek ten był najbardziej rażącym w historii przykładem światowego monopolu. „Laissez faire, laissez passer”49, ale trzymajcie w gotowości marynarkę, większą niż wszystkie inne razem wzięte, gotową powstrzymać ucieczki wszystkich Napoleonów z ich Świętych Helen…

W jednej z poprzednich części zacytowaliśmy fragment z trzeciego tomu Marksa, który nowe ujęcie cech kapitalizmu kończy zdaniem: „Tworzenie rynku światowego”. Nie zaszkodzi nam jeszcze jeden potężny cytat z tamtego rozdziału.

Produkcja kapitalistyczna dąży nieustannie do przekroczenia tych swoich immanentnych granic, lecz przekracza je jedynie za pomocą środków, które przywracają znów te granice, i to w coraz większej skali.

Prawdziwą granicą produkcji kapitalistycznej jest sam kapitał, jest fakt, że kapitał i samopomnażanie jego wartości stanowią punkt wyjścia i punkt końcowy, motyw i cel produkcji, że produkcja jest jedynie produkcją dla dobra kapitału, a nie, odwrotnie [uwaga! czas na program! program społeczeństwa socjalistycznego!], że środki produkcji są jedynie środkami ciągłego rozszerzania procesu życiowego dla dobra społeczeństwa producentów. Toteż granice, w których może się jedynie odbywać zachowanie i pomnażanie wartości kapitałowej, opierające się na wywłaszczaniu i zubożaniu szerokich mas producentów — granice te popadają wciąż w sprzeczność z metodami produkcji, które kapitał musi stosować gwoli osiągnięcia swego celu, a które zmierzają do nieograniczonego powiększania produkcji [słyszycie tam w Moskwie?], produkcji jako celu samego w sobie [Kreml, jesteście na linii?], do bezwarunkowego rozwoju społecznych sił produkcyjnych pracy. Ów środek — bezwarunkowy rozwój sił wytwórczych społeczeństwa — wchodzi w nieustanny konflikt z ograniczonym celem. Jeżeli więc kapitalistyczny sposób produkcji jest historycznym środkiem rozwoju materialnej siły produkcyjnej i stworzenia odpowiadającego tej sile rynku światowego, to stanowi zarazem stałą sprzeczność między tym historycznym jego zadaniem a właściwymi mu społecznymi stosunkami produkcji.50

Powtarzamy po raz kolejny, że o ile rosyjska „polityka gospodarcza” rozwija materialne siły produkcyjne, rozszerza rynek światowy, to robi to w ramach kapitalistycznej formy produkcji. Stanowi bez dwóch zdań użyteczny środek historyczny, tak samo, jak stanowiła go na przykład inwazja gospodarki przemysłowej ze szkodą dla głodujących Szkotów i Irlandczyków albo Indian z Dzikiego Zachodu. Pozostaje jednak przy tym całkowicie w bezlitosnym uścisku sprzeczności ogarniających kapitalizm, który, choć rzeczywiście wzmaga społeczne siły pracy, to czyni to, głodząc i tyranizując klasę robotniczą.

Zatem od której strony by nie zacząć, rynek światowy, którego tematem zajął się Stalin, jest zawsze punktem docelowym. Rynek ten nigdy nie był „jednorodny”, chyba że w ujęciu abstrakcyjnym, i tylko w tym hipotetycznym państwie totalnego i chemicznie czystego kapitalizmu, którego nierealizowalność wykazaliśmy matematycznie, który narodziwszy się, rozleciałby się natychmiast na kawałki, jak pewne atomy i pewne kryształy, mogące istnieć przez jedynie ułamek sekundy. I tak, gdy upadł sen o jednorodnym rynku opartym na funcie, Lenin miał okazję dać mistrzowski opis kolonialnego i półkolonialnego podziału świata pomiędzy pięć imperialistycznych państwowych monstrów na progu pierwszej wojny. W następstwie tej wojny nie wytworzył się system równowagi, lecz nowy, zmieniony podział, co przyznaje również Stalin, potwierdzając, że w drugiej wojnie Niemcy, wyrwawszy się „z niewoli” i wkroczywszy „na drogę samodzielnego rozwoju” [s. 29], miały powód, by skierować swe siły przeciwko blokowi angielsko-francusko-amerykańskiemu. I jak to teraz pogodzić z całą ostentacyjną propagandą nazywającą przez tyle lat wojnę prowadzoną przez ten blok nie wojną imperialistyczną, a „demokratyczną”, aż po obecny raban na ostatnich zebraniach rad miejskich z powodu ułaskawienia dla zbrodniarza Kesselringa51? Biada towarzyszowi Janowiczowi Kowalskiewiczowi, jeśli odważy się o to zapytać!

Nowy podział zatem i nowe źródło wojny. Ale zanim przejdziemy do poglądu Stalina na temat podziału będącego wynikiem drugiej wojny, nie możemy oprzeć się chęci puszczenia w eter innego fragmentu z Leninia w Imperializmie, dedykując go w szczególności ekonomicznej części dialogu z ostatnich dni. Lenin kpi z niemieckiego ekonomisty Liefmanna, który, śpiewając chwałę imperializmowi, pisze tak: „handel jest to działalność przemysłowa, skierowana ku zbieraniu dóbr, przechowywaniu ich i oddawaniu do rozporządzenia”. Lenin zadaje cios, który trafia wielu więcej poza samym Liefmannem: „Wynika stąd, że handel istniał u ludzi pierwotnych, którzy nie znali jeszcze wymiany, i że będzie również w społeczeństwie socjalistycznym!”. Wykrzyknik postawił oczywiście Lenin. Moskwa, a wy co na to?

Równoleżnik albo południk

Według tekstu Stalina gospodarczym efektem drugiej wojny światowej, bardziej niż wyłączenie z gry dwóch wielkich krajów przemysłowych poszukujących obszarów zbytu — Niemiec i Japonii (Włochy pomijamy) — było złamanie rynku światowego na pół. Najpierw użyte zostaje wyrażenie „rozpadnięcie się rynku światowego”, a potem doprecyzowane, że jeden rynek światowy rozpadł się na „dwa równoległe, tak samo przeciwstawne sobie rynki światowe” [s. 25]. Co to za dwa obozy jest jasne: po jednej stronie Stany Zjednoczone, Anglia, Francja, wraz ze wszystkimi państwami, które znalazły się w orbicie najpierw Planu Marshalla europejskiej rekonstrukcji, a potem planu atlantyckiego europejskiej i zachodniej obrony, albo raczej uzbrojenia; po drugiej stronie Rosja, poddana blokadzie razem z Chinami i „europejskimi krajami demokracji ludowej”, która utworzyła z nimi nowy i oddzielny obszar rynku. Fakt jest geograficznie jasny, ale formuła niezbyt szczęśliwa (uwzględniając zwyczajowe błędy tłumaczy). Zakładając na moment, że u progu drugiej wojny światowej rzeczywiście istniał jeden światowy rynek, dostępny przez każdy plac handlowy dla produktów każdego kraju, ten nie rozpada się na „dwa rynki światowe”, tylko rynek światowy przestaje istnieć, a na jego miejscu pojawiają się dwa rynki międzynarodowe, przedzielone ścisłą kurtyną poprzez którą (w teorii oraz według stanu wiedzy oficjalnych celników, który dziś jest nikły) nie przedostaje się towar ani waluta. Te dwa rynki są sobie przeciwstawne, ale „równoległe”. Takie stwierdzenie równoznaczne jest przyznaniu, że gospodarki wewnętrzne obu tych wielkich obszarów, na które rozpadła się powierzchnia ziemi, są „równoległe”, to znaczy są tego samego typu historycznego; i to stoi w zgodzie z naszą prezentacją teoretyczną, a przeczy tej, w której wdrożenie celuje tekst Stalina. W obu obozach mamy rynki, a więc gospodarkę handlową, a co za tym idzie — gospodarkę kapitalistyczną. Dopuszczamy zatem mówienie o rynkach równoległych, ale stanowczo odrzucamy definicję mówiącą, że na Zachodzie mamy rynek kapitalistyczny, a na Wschodzie rynek socjalistyczny, co jest oksymoronem.

Ten punkt docelowy, jakim są dwa rynki „półświatowe” — podzielone z grubsza (przynajmniej patrząc na bardziej rozwiniętą część zamieszkanych terenów świata) nie wzdłuż równoleżnika, a wzdłuż południka zwyciężonego Berlina — prowadzi do nadzwyczaj godnego uwagi następstwa w tekście Stalina, zwłaszcza w porównaniu z upadłą hipotezą o pojedynczym rynku światowym, kontrolowanym w całości przez konfederację zwycięskich państw wojny bądź przez sam blok zachodni z trzonem w Stanach Zjednoczonych. Następstwem tym jest fakt, że

sfera zastosowania sił głównych krajów kapitalistycznych (USA, Anglia, Francja) do zasobów światowych będzie się nie rozszerzała, lecz kurczyła, że warunki światowego [czytaj: zagranicznego] rynku zbytu dla tych krajów będą się pogarszały, a zdolność produkcyjna przedsiębiorstw w tych krajach będzie wykorzystywana w stopniu coraz mniej pełnym. Na tym właśnie polega pogłębienie się ogólnego kryzysu światowego systemu kapitalistycznego w związku z rozpadnięciem się rynku światowego. [s. 26]

Rzecz wzbudziła pewne poruszenie: podczas gdy różne marionetki w rodzaju Erenburga czy Nenniego52 wysyła się w objazd, żeby popierały „pokojowe współistnienie” i „współzawodnictwo” pomiędzy równoległymi obszarami gospodarczymi, to Moskwa potwierdza, że nadal spodziewane jest, że obszar zachodni utopi się w stercie nieprzydatnych produktów, których nie będzie komu sprzedać (a nawet komu podarować, powiększając stare długi). I na taki kryzys nie starczy odpowiedź w postaci gorączkowego wznowienia zbrojeń albo wojny w Korei czy na innych polach imperialistycznego rabunku.

O ile wstrząsnęło to burżua, to nie wystarczy, by poderwać na nogi nas marksistów. Musimy postawić pytanie, co określi podobny proces w obozie „równoległym”; i korzystając z oficjalnego tekstu, wykazaliśmy taką samą konieczność produkowania więcej i wylewania produktów na zewnątrz. Teraz pozostaje tylko wyciągnąć, w zwyczajowy sposób, decydujące wnioski ze wzrostu stalinowskiego nurtu historycznego oraz ze sprzeczności istniejącej pomiędzy tą pośmiertną próbą przywrócenia rewolucyjnej wizji Marksa-Lenina: akumulacja, nadprodukcja, kryzys, wojna, rewolucja!, a niewymazywalnymi stanowiskami historycznymi i politycznymi obranymi w ciągu długich lat, które przez partie działające na tym rozchwianym Zachodzie zajmowane są nadal i które idą w kierunku niepodważalnie przeciwnym do kierunku wszelkiego rozwoju presji klasowej, przeciwnym do kierunku rewolucyjnego przygotowania mas.

Klasy i państwa

Przed pierwszą wojną światową ścierają się dwie perspektywy. Nieunikniony spór o rynki, który sprowokuje wojnę oraz wznowienie imperialistycznych napięć po wojnie, niezależnie kto ją wygra, zakończone rewolucją klasową bądź nowym powszechnym konfliktem — oto perspektywa Lenina. Ta jej przeciwna, właściwa zdrajcom klasy robotniczej i Międzynarodówki, mówi odwrotnie, że po zduszeniu agresora (Niemiec) świat stanie się na nowo cywilizowany i pokojowy, a także otwarty na „zdobycze społeczne”. Odmiennym perspektywom odpowiadają odmienne wnioski: zdrajcy wzywają do narodowego zjednoczenia klas, Lenin — do klasowego defetyzmu wewnątrz każdej nacji.

Konflikt został odroczony do roku 1914, gdyż rynek światowy się wciąż w sensie marksistowskim „tworzył”. Podstawowa koncepcja „tworzenia rynku światowego”, jak pokazaliśmy w odniesieniu do kapitalistycznego merkantylizmu, opiera się na „rozkładzie” — w jednorodnej magmie produkcji, transportu i sprzedaży produktów — ograniczonych „sfer życia” i „obszarów działalności”, właściwych czasom przedkapitalistycznym, wewnątrz których wytwarza się i konsumuje w formie gospodarki lokalnej, samowystarczalnej, jak na obszarach władzy arystokracji czy w azjatyckich państwach feudalnych. Dopóki mają miejsce wewnątrz i na zewnątrz te „fuzje” plam oleju w powszechnym rozpuszczalniku, kapitalizm trzyma — nie wybuchając przy tym — tempo swojego „geometrycznego” pęcznienia. Nie znaczy to jednak, że te wysepki dołączają do jednego, powszechnego rynku bez barier: protekcjonizm jest dla obszarów narodowych rzeczą pradawną, a zewnętrzne obszary handlowe, odkryte przez żeglarzy, mają tendencję do bycia monopolizowanymi przez różne nacje — z użyciem koncesji handlowych wielobarwnych władców i sułtanów; kompanii handlowych, na przykład holenderskich, portugalskich czy angielskich; ochrony flot państwowych, a na początku nawet statków pirackich, morskich „partyzantów” oblegających wody.

Tak czy inaczej, w opisie Lenina nie tylko jesteśmy na progu światowego nasycenia: nowoprzybyłe potęgi są ponadto w swoich obszarach zbytu ściśnięte; stąd wojna.

Druga wojna. Odrodzenie Niemiec jako wielkiej potęgi przemysłowej Stalin przypisuje chęci zachodnich potęg uzbrojenia agresora skierowanego przeciwko Rosji. W rzeczywistości głównymi przyczynami były brak militarnego zniszczenia niemieckiego terytorium oraz brak jego okupacji po rozejmie. Rozwijając swoją myśl, Stalin przyznaje, że przyczyny imperialistyczne i ekonomiczne przeważyły nad „politycznymi” i „ideologicznymi” w doprowadzeniu do drugiego konfliktu, z uwagi na to, że Niemcy rzuciły się na państwa zachodnie, a nie na Rosję. Pewny pozostaje zatem fakt, że wojna roku 1939 i lat kolejnych była imperialistyczna. Odnowiły się toteż dwie perspektywy: albo kierunek na nowe wojny, nieważne kto by wygrał, albo kierunek na rewolucję, jeśli odpowiedzią na wojnę byłaby nie solidarność klas tylko ich zderzenie — oraz przeciwstawna jej perspektywa burżuazyjna, identyczna z tą z pierwszej wojny: wszystko zależy od pokonania zbrodniczych Niemiec; gdy się to uda, obejmie się kurs ku pokojowi, powszechnemu rozbrojeniu oraz wolności i dobrobytowi dla wszystkich ludów.

Dziś Stalin pokazuje, że opowiada się za pierwszą perspektywą, tą leninowską, wysuwając ponownie imperialistyczne wytłumaczenie wojny i walki o rynki. Ale to zbyt późno dla kogoś, kto wczoraj postawił cały potencjał międzynarodowego ruchu na inną perspektywę: walkę o wolność przeciw faszyzmowi i nazizmowi. Niekompatybilność tych dwóch perspektyw dziś się uznaje; ale jeżeli takie są, to dlaczego nadal prowadzi się (zniszczony dziś) ruch na ścieżkę wersji progresywno-liberalnej i drobnomieszczańskiej, na ścieżkę „wojny o ideały”?

Może po to, by przygotować sobie dobre karty pod polityczną grę w nowej wojnie — którą będzie się przedstawiać jako walkę pomiędzy ideałem kapitalistycznym Zachodu, a socjalistycznym Wschodu — i w ckliwym wyścigu band politykierów z obu stron, z których każda dąży do uduszenia drugiej wściekłymi oskarżeniami o „faszyzm”?

Tymczasem ciekawą rzeczą w tekście Józefa Stalina jest to, że on mówi: „nie”.

Ani trochę nie przejęty swoją historyczną odpowiedzialnością za rozbicie podczas drugiej wojny teorii Lenina o nieuchronności wojen pomiędzy krajami kapitalistycznymi i o tym, że jedyną drogą wyjścia jest rewolucja klasowa, albo — co gorsza — za złamanie jedynego politycznego kierunku działania z tej teorii wynikającego, nakazując komunistom, najpierw w Niemczech, potem we Francji, Anglii, Ameryce, by zawarli pokój społeczny ze swoim państwem i rządem burżuazyjnym, przywódca dzisiejszej Rosji hamuje towarzyszy wierzących w konieczność zbrojnego starcia pomiędzy światem bądź półświatem „socjalistycznym” i „kapitalistycznym”. Stalin nie wykorzystuje jednak do zboczenia z kierunku wytyczonego przez tę przepowiednię znoszonej doktryny pacyfizmu, współzawodnictwa, współistnienia dwóch światów. Zamiast tego stwierdza, że tylko „w teorii” sprzeczność pomiędzy Rosją a Zachodem jest głębsza od takiej, jaka może lub będzie mogła wyrosnąć pomiędzy jednym a drugim państwem kapitalistycznego Zachodu.

Prawdziwi marksiści rzeczywiście mogą dopuścić każdą prognozę dotyczącą sporów wewnątrz grupy atlantyckiej oraz odrodzenia autonomicznych i silnych kapitalizmów w krajach pokonanych, takich jak Niemcy i Japonia. Konkluzja Stalina jednak powinna zostać dokładnie przeanalizowana. Sformułowana została w postaci analogii przywołującej wspomniane okoliczności wybuchu II wojny światowej: „walka krajów kapitalistycznych o rynki oraz chęć pogrążenia swych konkurentów okazały się w praktyce silniejsze aniżeli sprzeczności między obozem kapitalizmu a obozem socjalizmu” [s. 29].

Jakim obozem socjalizmu? Jeśli — co pokazane zostało przy użyciu twoich własnych słów — twój obóz (któremu przylepiłeś etykietkę „socjalistyczny”) wytwarza towary przeznaczone za granicę w tempie, które ma być do granic możliwości podkręcane, czy nie mamy do czynienia z tą samą „walką o rynki” i tą samą „walką o pogrążenie własnego rywala” (albo o uniknięcie zostania pogrążonym, co sprowadza się do tego samego)? I czy do wojny nie będziecie mogli albo musieli dołączyć także wy, jako wytwórcy towarów, co w języku marksizmu znaczy: jako kapitaliści?

Jedyna różnica pomiędzy wami, Rosjanami, a innymi, jest ta, że te w pełni rozwinięte kraje przemysłowe zostawiły już w tyle opcję „wewnętrznej kolonizacji” ocalałych wysepek przedhandlowych, a wy jesteście jeszcze głęboko na tym terenie zaangażowani. Wniosek jest jednak tylko jeden: z uwagi na to, że wojna przyjdzie nieubłaganie, to, jako że na Zachodzie będą mieli więcej uzbrojenia i będą was coraz mocniej wyżymać na polu konkurencji rynkowej (uznawszy wymianę produktów i waluty bowiem, tak długo, jak pozostaniecie na polu współzawodnictwa, nie będzie dla was innej drogi niż droga niskich kosztów, niskich płac i obłąkanego wysiłku pracy rosyjskiego proletariatu), pokonają was na polu militarnym.

Jak z tego wyjść, unikając zwycięstwa amerykańskiego (które również dla nas jest najgorsze ze wszystkich złych rzeczy)? Recepta Stalina jest sprytna, ale jest też najlepsza dla kontynuowania rewolucyjnego odrętwienia proletariatu i wyświadcza atlantyckiemu imperializmowi najwyższą przysługę. Unika on wypowiedzenia sławetnej „świętej wojny”, czym postawiłby się w niekorzystnym świetle w idiotycznej światowej dyskusji na temat agresora, dokonując zamiast tego odwrotu do przytępionego „determinizmu”. Co nie znaczy wcale — i byłoby to historycznie niemożliwe! — że wraca tym samym na teren walki klas i wojny klasowej.

Stalinowski język jest obłudny. Wojna — powiedział Lenin — nastąpi pomiędzy państwami kapitalistycznymi. A my co zrobimy? Czy zawołamy jak on do robotników wszystkich krajów z obu obozów: „wojna klasowa, odwrócić broń!”? Nigdy więcej! Powtórzymy ten sam elegancki manewr, jaki zastosowaliśmy w drugiej wojnie. Pójdziemy z jednym z dwóch obozów, powiedzmy z Francją i Anglią przeciw Stanom Zjednoczonym. Złamiemy w ten sposób front; nadejdzie dzień, kiedy, rzuciwszy się na ostatniego ocalałego, nawet eks-sojusznika, zgładzimy także jego.

Takie coś wstrzykuje się w ciemnych korytarzach ostatnim naiwnym proletariuszom, których nieskonformizowano jeszcze innymi, gorszymi środkami.

Wojna albo pokój

Ale w takim razie — zapytało wielu najwyższego przywódcę — jeśli znowu wierzymy w nieuchronność wojny, to co zrobić z szerokim aparatem, który stworzyliśmy do celów kampanii na rzecz pokoju?

Odpowiedź sprowadza potencjał agitacji pacyfistycznej do mizernych rozmiarów. Może ona odsunąć w czasie pewną określoną wojnę, może wymienić rząd wojowniczy na rząd pokojowy (ale czy zrobiłaby coś wtedy z apetytem na rynki, wielokrotnie wysuwanym jako fakt kluczowy?). Wojna jednak pozostanie nieuchronna. Jeśli na jakimś obszarze walka o pokój rozwinie się — walka ruchu demokratycznego, a nie klasowego — w walkę o socjalizm, wtedy nie będzie już chodziło o zapewnienie pokoju (rzecz niemożliwa), ale o obalenie kapitalizmu. I co na to powie Ciccio Nitti53? Co powiedzą dziesiątki tysięcy matołów wierzących w międzynarodowy pokój, w społeczny pokój wewnętrzny?

Aby usunąć wojny i ich nieuchronność — tak pisze na koniec Stalin — „trzeba zniszczyć imperializm”.

No dobrze! To jak zniszczyć imperializm?

„Pod tym względem współczesny ruch na rzecz utrzymania pokoju różni się od ruchu w okresie pierwszej wojny światowej na rzecz przekształcenia wojny imperialistycznej w wojnę domową, ponieważ ten ostatni ruch szedł dalej i zmierzał do celów socjalistycznych” [s. 30]. Rzecz całkiem jasna: instrukcja Lenina dotyczyła społecznej wojny domowej, to znaczy wojny proletariatu przeciw burżuazji.

Wy jednak już w drugiej wojnie odrzuciliście wojnę społeczną i praktykowaliście czy to narodową „współpracę”, czy to wojnę „partyzancką”, to znaczy nie wojnę społeczną, a wojnę zwolenników jednego z obozów burżuazyjnych i kapitalistycznych przeciw obozowi drugiemu.

Złapiemy zatem imperializm za rogi w pokoju czy w wojnie? Jeśli pewnego dnia imperializm i kapitalizm upadną, to będzie to w czasie pokoju czy wojny? W czasie pokoju mówicie: nie wchodźcie ZSRR w paradę, a my działać będziemy na drodze w pełni legalnej; nici zatem z upadku kapitalizmu. W czasie wojny mówicie: nie ma już mowy o powszechnej wojnie domowej jak w wojnie pierwszej; zamiast tego proletariusze podążą za instrukcją patrzenia na to, który obóz kapitalistyczny wesprzemy naszym moskiewskim aparatem państwowym i wojskowym. Oto jak, państwo po państwie, walka klasowa zostaje utopiona w błocie.

Nie ulega wątpliwości, że wielki kapitalizm — cokolwiek by na ten temat nie mówił parlamentarny i dziennikarski chłam — dobrze rozumie, że „dokument” Stalina nie jest deklaracją wojny, tylko polisą ubezpieczenia na życie.

Jus primae noctis54

Opisawszy wielką pracę wykonaną przez rosyjski rząd na polu technicznym i gospodarczym, Stalin mówi, przynajmniej według wczesnych doniesień: stanęliśmy w obliczu „dziewiczego terenu” i musieliśmy stworzyć od podstaw nowe formy gospodarcze. To zadanie bez historycznego precedensu zostało godziwie doprowadzone do końca.

Cóż, to rzeczywiście prawda: znaleźliście się przed terenem dziewiczym. To było wasze szczęście, i nieszczęście rewolucji proletariackiej poza Rosją. Siła rewolucji — jakiego historycznego rodzaju ta rewolucja by nie była — prze do przodu z pełnym wigorem, gdy musi stawić czoło jedynie przeszkodom dzikiego i zaciętego, ale dziewiczego terenu.

Ale w latach gdy, po podboju władzy w rozległym imperium cara, delegaci czerwonego proletariatu całego świata przybywali do lśniących barokowym bogactwem sal tronowych i trzeba było wytyczyć ścieżkę dla rewolucji mającej zburzyć burżuazyjne imperialistyczne fortece Zachodu, coś zasadniczego powiedziane zostało nadaremno; i nawet Włodzimierz nie zrozumiał55. Z tego powodu, nawet jeśli bilans wielkich tam, wielkich elektrowni i kolonizacji rozległych stepów został zamknięty godziwie, to bilans rewolucji w zachodnim świecie kapitalistycznym zamknął się nie tylko niegodziwie — co jeszcze nie znaczyłoby wiele — lecz klęską nie do odwrócenia na długie dziesięciolecia.

To, co powiedziane zostało nadaremno, to że w świecie burżuazyjnym, w świecie chrześcijańskiej cywilizacji parlamentarnej i handlowej, Rewolucja stała przed terenem, którego nie można porównać do dziewicy, tylko do dziwki.

Wy daliście się Rewolucji zakazić i umrzeć.

Również po tym okrutnym doświadczeniu Ona się jednak odrodzi.

Przetłumaczono z Dialogato con Stalin, „Il Programma Comunista”, nr 1–4, 1952, wersja cyfrowa zamieszczona na sinistra.net.

  1. Józef Stalin, Ekonomiczne problemy socjalizmu w ZSRR, 1952, https://maopd.files.wordpress.com/2012/02/ekonomiczne-problemy-socjalizmu-w-zsrr-1952.pdf.↩︎

  2. J. Stalin, W sprawie marksizmu w językoznawstwie, 1950. Krytykę tego tekstu przeprowadzono w pracy Czynniki rasy i narodu w teorii marksistowskiej (I fattori di razza e nazione nella teoria marxista), 1953, rozdz. 10: Stalin i lingwistyka; nieprzetłumaczonej na jęz. pol.; dostępnej w tłum. ang.: Factors of Race and Nation in Marxist Theory, https://www.international-communist-party.org/English/Texts/53FaRNen.htm#10przyp. tłum.↩︎

  3. „Na nici czasu” (Sul filo del tempo) — seria artykułów wydawana przez Włoską Lewicę Komunistyczną w latach 1949–1955 na łamach pism „Battaglia Comunista” oraz „Il Programma Comunista” — przyp. tłum.↩︎

  4. De profundis — łac. „z głębi”. U Dantego czytamy o orszaku demonów pod przewodnictwem Jeżobrody (Barbariccia): „I szli na lewo przez kamienne zęby / Na znak, że każdy ze swym wodzem zgodny, / A wódz ich tyłem trąbił marsz pochodny”. Dante Alighieri, Boska komedia, Piekło, Pieśń XXI, tłum. Julian Korsak, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/boska-komedia-pieklo.html.

    De profundis to również nazwa Psalmu 130, rozpoczynającego się od słów: „Z głębokości wołam do Ciebie, Panie”. Biblia Tysiąclecia, Ps 130:1, https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=963przyp. tłum.↩︎

  5. komu cześć, temu cześć (fr.)↩︎

  6. Gospodarcza i społeczna struktura Rosji ma zmusić jej polityków, by przyznali, że rosyjski „socjalizm” nie jest niczym innym jak kapitalizmem, nawet jeżeli nie wyrażą tego jednoznacznie — przyp. Alter Maulwurf, http://alter-maulwurf.de.↩︎

  7. od samego początku (łac.)↩︎

  8. Zob. m.in. „Nić czasu” 92, W wirze merkantylnej anarchii (Nel vortice della mercantile anarchia), „Battaglia Comunista”, nr 9, 1952; nieprzetłumaczone na jęz. pol.; dostępne w tłum. ang.: In the Vortex of Mercantile Anarchy, https://libriincogniti.wordpress.com/2020/08/25/on-the-thread-of-time-in-the-vortex-of-mercantile-anarchy/. Tekst ten bierze za podstawę rozdział Marksa Fetyszystyczny charakter towaru i jego tajemnica (http://marksizm.edu.pl/wydawnictwa/klasyka-mysli-marksistowskiej/karol-marks/fetyszystyczny-charakter-towaru-i-jego-tajemnica) — przyp. Alter Maulwurf.↩︎

  9. Włodzimierz Lenin, Karol Marks (Krótki szkic biograficzny wraz z wykładem marksizmu), https://www.marxists.org/polski/lenin/1914/07/karol_marks.htm.↩︎

  10. W. Lenin, Trzy źródła i trzy części składowe marksizmu, https://www.marxists.org/polski/lenin/1913/03/3zrodla.htm.↩︎

  11. XIX Zjazd Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego miał miejsce w październiku r. 1952 i zbiegał się z omawianą tu debatą ekonomiczną — przyp. Alter Maulwurf.↩︎

  12. Karol Marks, Kapitał. Krytyka ekonomii politycznej. Tom 1, w: Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, t. 23, Warszawa 1968, s. 39.↩︎

  13. Industrializm państwowy oznacza tu, że państwo jest właścicielem przemysłu, którym również przewodzi i zarządza, podczas gdy rolnictwa prawie wcale się to nie tyczy (poza małą częścią stanowioną przez sowchozy). Dla Lenina kapitalizm państwowy był najwyższym celem, jaki mogła sobie postawić dyktatura proletariatu w oczekiwaniu na rewolucję międzynarodową. Miał on służyć jedynie jako dźwignia transformacji rolnictwa, pozostającego na poziomie produkcji drobnej i naturalnej-patriarchalnej. Stalinowska kontrrewolucja zachowała państwowe przewodnictwo i prawo własności w przemyśle (nie wykluczając przy tym formy przedsiębiorstwa prywatnego), lecz w rolnictwie scementowała, pod postacią kołchozu, sposób produkcji będący znacząco poniżej poziomu kapitalizmu państwowego — przyp. Alter Maulwurf.↩︎

  14. K. Marks, Kapitał. Tom 1., dz. cyt., s. 203.↩︎

  15. F. Engels, Anty-Dühring, https://www.marxists.org/polski/marks-engels/1876/anty_dur/03.htm#03.↩︎

  16. Tamże.↩︎

  17. F. Engels, Anty-Dühring, dz. cyt.↩︎

  18. Gieorgij Malenkow (1902–1988) — członek Politbiura. Po śmierci Stalina premier; w lutym r. 1955 usunięty ze stanowiska, a po nieudanej „próbie obalenia” Chruszczowa w lipcu r. 1957 jako „wróg partii” ostatecznie pozbawiony wpływów. Później pełnił funkcję dyrektora elektrowni w Kazachstanie — przyp. Alter Maulwurf.↩︎

  19. Ruch stachanowski — jedna z prób zwiększenia wydajności pracy i wprowadzenia płacy akordowej. Według Stalina przygotowywał „przejście od socjalizmu do komunizmu”. Szybko jednak okazało się, że stachanowcy („przodownicy pracy”) mieli na produktywność wpływ raczej hamujący, toteż stopniowo utracili oni status politycznych postaci wiodących. Zob. Lew Trocki, Zdradzona rewolucja. Czym jest ZSRR i dokąd zmierza?, Ruch stachanowski, https://www.marxists.org/polski/trocki/1936/zdr-rew/04.htm#0404przyp. Alter Maulwurf.

    Akcyjność (ros. szturmowszczina [штурмовщина]) — mordercze podniesienie intensywności pracy na ostatnią chwilę celem wyrobienia okresowych norm — przyp. tłum.↩︎

  20. dosł. „z ziarnkiem soli” — ze sceptycznym dystansem, nie do końca na poważnie (łac.)↩︎

  21. F. Engels, Anty-Dühring, dz. cyt.↩︎

  22. K. Marks, Kapitał. Tom 1, dz. cyt., s. 90.↩︎

  23. oczywiście (ang.)↩︎

  24. K. Marks, Kapitał. Tom 1, dz. cyt., tamże.↩︎

  25. Artel — dawna forma chłopskiego związku spółdzielczego tatarskiego pochodzenia; posłużył Stalinowi za podstawę kołchozu — przyp. Alter Maulwurf.↩︎

  26. Ani również, oczywiście, od czasu reformy Chruszczowa, w stosunku do dużego sprzętu Stacji Maszynowo-Traktorowych sprzedawanego kołchozom — przyp. „Programme Communiste” (nr 8, 1959).↩︎

  27. Na przykład: „Ustawodawstwo ulękło się tego przewrotu. Nie stało jeszcze na tym poziomie cywilizacji, na którym »wealth of the nation« [bogactwo narodu], tzn. tworzenie kapitałów i bezwzględny wyzysk oraz zubożenie mas ludowych, uchodzi za ultima Thule wszelkiej mądrości stanu”. K. Marks, Kapitał. Tom 1, dz. cyt., s. 854 — przyp. tłum.↩︎

  28. Rzeczone 26 lat odnosi się do r. 1925, gdy Zinowjew dał włoskim komunistom hasło: „Niech żyje wolność!”. W r. 1952 na XIX Zjeździe Stalin mówił: „Sztandar niepodległości narodowej i suwerenności narodowej wyrzucony został za burtę [przez burżuazję]. Nie ulega wątpliwości, że sztandar ten wypadnie podnieść wam, przedstawicielom partii komunistycznych i demokratycznych, i ponieść go naprzód, jeżeli chcecie być patriotami swego kraju, jeżeli chcecie się stać kierowniczą siłą narodu. Nie ma poza tym nikogo, kto mógłby go podnieść”. J. Stalin, Przemówienie na XIX Zjeździe KPZR w dniu 14 października 1952 r., „Archeion”, t. XXI, 1952, s. 7, https://archiwa.gov.pl/images/docs/archeion/archeion_tom_xxi.pdfprzyp. Alter Maulwurf.↩︎

  29. Aluzja do Bucharina i Bogdanowa — przyp. Alter Maulwurf.↩︎

  30. Engels pisze: „O tym, że tego rodzaju zważenie efektywnej korzyści i nakładu pracy będzie przy określaniu produkcji stanowiło wszystko, co w społeczeństwie komunistycznym zostanie z właściwego ekonomii politycznej pojęcia wartości, pisałem już w r. 1844 (»Deutsch-Französische Jahrbucher«, str. 95). Ale naukowe uzasadnienie tej tezy stało się możliwe dopiero dzięki Kapitałowi Marksa”. F. Engels, Anty-Dühring, dz. cyt., https://www.marxists.org/polski/marks-engels/1876/anty_dur/04.htm#157Cprzyp. Alter Maulwurf.↩︎

  31. K. Marks, Krytyka Programu Gotajskiego, https://www.marxists.org/polski/marks-engels/1875/gotha/gotha.htmprzyp. tłum.↩︎

  32. K. Marks, F. Engels, Manifest Partii Komunistycznej, https://komunizm.netlify.app/teksty/manifest-partii-komunistycznej.↩︎

  33. Nikołaj Bucharin, Ekonomika okresu przejściowego. Z uwagami W. Lenina do książki, Warszawa 1990, http://marksizm.edu.pl/wydawnictwa/wspolczesna-mysl-marksistowska/nikolaj-i-bucharin/ekonomika-okresu-przejsciowego-z-uwagami-w-lenina-do-ksiazki/.↩︎

  34. W. Lenin, Państwo a rewolucja, rozdz. V, https://www.marxists.org/polski/lenin/1917/par/05.htm.↩︎

  35. F. Engels, Anty-Dühring, dz. cyt.↩︎

  36. Ulubiona tematyka propagandy antyniemieckiej, a potem antyamerykańskiej, rosyjskiego rządu — przyp. „Programme Communiste”.↩︎

  37. Generalissimus — tytuł nadawany czasem generałowi lub marszałkowi pełniącemu obowiązki naczelnego wodza. W wyniku II wojny światowej na krótko przyjęty przez Stalina — przyp. tłum.↩︎

  38. Było tak w czasie walki prowadzonej przez Włoską Lewicę w III Międzynarodówce przeciw oportunizmowi głoszącemu konieczność „giętkiego” adaptowania taktyki do rzekomych „zmieniających się okoliczności” — przyp. „Programme Communiste”.↩︎

  39. To znaczy tak samo krajów od dłuższego czasu kapitalistycznych, jak i tych, w których kapitalistyczny sposób produkcji, nadal w powijakach, obejmuje jedynie nieznaczną część produkcji — przyp. „Programme Communiste”.↩︎

  40. K. Marks, Kapitał. Krytyka ekonomii politycznej. Tom 3, w: K. Marks, F. Engels, Dzieła, t. 25, cz. I, Warszawa 1983, s. 398.↩︎

  41. K. Marks, Kapitał. Tom 1, dz. cyt., s. 95.↩︎

  42. Czyli w „Il Programma Comunista”, nr 2, 1952 — przyp. tłum.↩︎

  43. K. Marks, Kapitał. Tom 3, dz. cyt., s. 404.↩︎

  44. Preludium à l’Après-midi d’un faune (fr. Preludium do „Popołudnia fauna”) — poemat symfoniczny Claude’a Debussy’ego — przyp. tłum.↩︎

  45. K. Marks, Kapitał. Tom 1, dz. cyt., s. 692.↩︎

  46. K. Marks, Przyczynek do krytyki ekonomii politycznej. Przedmowa, https://www.marxists.org/polski/marks-engels/1859/ekon-pol/00.htm.↩︎

  47. K. Marks, Przedmowa do pierwszego wydania „Kapitału”, http://marksizm.edu.pl/wydawnictwa/klasyka-mysli-marksistowskiej/karol-marks/przedmowa-do-pierwszego-wydania-kapitalu/.↩︎

  48. F. Engels, Przedmowa [do angielskiego wydania (z 1892 r.) „Położenia klasy robotniczej w Anglii”], w: K. Marks, F. Engels, Dzieła, t. 22, Warszawa 1971, s. 330–331.↩︎

  49. Od „Laissez faire, laissez passer, le monde va de lui-même !” (fr. Pozwólcie działać, pozwólcie przechodzić, świat porusza się sam!), sentencji przypisywanej Vincentowi de Gournayowi (1712–1759). Jest to frazes ekonomicznego liberalizmu, apel do władzy państwa, by nie ingerowała w procesy gospodarcze — przyp. Alter Maulwurf.↩︎

  50. K. Marks, Kapitał. Tom 3, dz. cyt., s. 378–379.↩︎

  51. Albert Kesselring (1885–1960) — marszałek polny Luftwaffe, podczas II wojny światowej dowódca wojsk niemieckich m.in. we Włoszech i Afryce Północnej. W r. 1952 został zwolniony z kontrolowanego przez Brytyjczyków więzienia z powodów zdrowotnych, co wywołało falę protestów we Włoszech — przyp. tłum.↩︎

  52. Ilja Grigorjewicz Erenburg (1891–1967) — pisarz rosyjski. Apologeta pokojowego współistnienia i „odwilży”.

    Pietro Sandro Nenni (1891–1980) — sekretarz Włoskiej Partii Socjalistycznej. Poza tym patrz: Erenburg — przyp. Alter Maulwurf.↩︎

  53. Francesco Saverio Nitti (1868–1953) — premier Włoch w latach 1919–1920. W r. 1952 stworzył w Rzymie listę do wyborów samorządowych, z której staliniści startowali wspólnie z kandydatami zwyczajnych partii burżuazyjnych — przyp. tłum.↩︎

  54. Jus primae noctis (łac. Prawo pierwszej nocy) — prawo pana feudalnego do dziewiczej nocy z nową małżonką swojego poddanego — przyp. Alter Maulwurf.↩︎

  55. Odniesienie do dyskusji na I Zjeździe Międzynarodówki Komunistycznej na temat taktyki, jaką należy zastosować w już nie „dziewiczych”, ale raczej przejrzałych krajach kapitalistycznych. Włoska Lewica zwracała uwagę szczególnie na niebezpieczeństwo „elastycznej” taktyki wobec partii socjaldemokratycznych, zwłaszcza odnośnie do taktyki politycznego (nie związkowego!) frontu jednolitego i wspólnego rządu robotniczego z tymi partiami. Lewica reprezentowała koncepcję mówiącą, że młode partie komunistyczne nie powinny kompromitować się, działając w porozumieniu z socjaldemokratycznymi albo podobnymi partiami, podczas gdy inni delegaci oraz bolszewicy opowiadali się za tym, by najpierw zebrać wszystkie siły, a później je „przesiać” — przyp. Alter Maulwurf.↩︎